Tą niezwykle aromatyczną galaretkę zrobiłam jeszcze podczas czerwcowego pobytu w Oslo, ale zupełnie o niej zapomniałam i odnalazłam ją dopiero teraz podczas porządkowania zdjęć z Norwegii. A że galaretka była naprawdę pyszna, to postanowiłam się nią z Wami podzielić :) Galaretkę różaną robiłam w sumie trzy razy. Dwie pierwsze zupełnie mi nie wyszły, galaretka nie zsiadała się i nie wiedziałam co robię nie tak. Nawet konsultowałam się w tej sprawie z Pinkcake z Trochę innej cukierni. Doszłyśmy do tego, że niby wszystko robię dobrze i nie wiadomo dlaczego galaretka nie zsiada się. Pomyślałam sobie, że może mam jakąś felerną żelatynę. Kupiłam nowe opakowanie i za trzecim podejściem galaretka bez problemu stężała. Galaretka bardzo mi posmakowała i za rok chyba zrobię z nią jakieś ciasto :)
- 1/2 litra płatków róży
- 200 ml wrzątku
- 1 łyżeczka żelatyny
- cukier
- odrobina soku z cytryny
Płatki róży zalewamy wrzątkiem i odstawiamy do wystudzenia. Następnie powstały napar przecedzamy, dosładzamy cukrem i dodajemy odrobinę soku z cytryny. Żelatynę rozpuszczamy w łyżce wody i dodajemy do różanego naparu. Całość przelewamy do pucharków lub wysokich kieliszków i odstawiamy do lodówki do stężenia. Ja do każdego kieliszka dorzuciłam jeszcze po kilka borówek amerykańskich.