środa, 7 sierpnia 2013

Tort tęczowy


Tęczowy tort chciałam zrobić już dawno, ale jakoś do tej pory nie było okazji. W końcu jednak okazja się nadarzyła: mój chrześniak Paweł skończył dzisiaj 12 lat i właśnie na urodziny upiekłam mu tęczowy tort. Wymyśliłam sobie dokładnie jak go udekoruję, opracowałam sobie całą koncepcję i nie do końca udało mi się ja zrealizować z powodu upału. Było dzisiaj tak gorąco, że cała dekoracja z masy cukrowej spłynęłaby mi z tortu, zanim dojechałabym z nim do Pawła do domu, zwłaszcza że nie miałam dzisiaj samochodu i musiałam jechać autobusem. Tak więc w ostatniej chwili zmieniłam koncepcję dekoracji i zamiast tortu z rozmachem powstał skromny na zewnątrz torcik, ale za to z kolorowym, tęczowym wnętrzem. Trochę szkoda, że nie pomyślałam wcześniej, że gorąc i masa cukrowa to nie najlepsze połączenie, bo  wtedy kupiłabym M&M i udekorowała torcik TAK. Nie ma jednak tego złego co by na dobre nie wyszło, bo przez to, że na zewnątrz tort wyglądał tak niepozornie, tym większe było zaskoczenie na twarzy Pawła i pozostałych domowników, po ukojeniu pierwszego kawałka :)



  
A tak wyglądał tort na zewnątrz. Obłożyłam go masą cukrową (która zaczęłam się topić, zanim dowiozłam tort do Pawła) i udekorowałam kolorową cukrową posypką. Napis również zrobiłam z masy cukrowej. 




Biszkopt upiekłam z mojego sprawdzonego przepisu:
  • 8 jajek
  • 1 i 1/2 szklanki cukru
  • 2 i 1/2 szklanki mąki
  • 1/2 łyżeczki proszku do pieczenia

dodatkowo będziemy potrzebowali:

  • barwniki spożywcze (fioletowy, niebieski, zielony, żółty, pomarańczowy i czerwony)
  • syrop brzoskwiniowy do nasączenia biszkoptowych blatów
  • 750 g serka mascarpone
  • 3 łyżki cukru pudru 
  • 150 g miękkiego masła

Żółtka oddzielamy od białek. Białka ubijamy na sztywną pianę. Do ubitych białek wsypujemy połowę cukru i dalej ubijamy. Następnie dodajemy po 2 żółtka i trochę cukru i dalej ubijamy, do czasu aż cukier będzie niewyczuwalny. Na końcu wsypujemy mąkę wymieszaną z proszkiem do pieczenia i całość delikatnie mieszamy. Tak przygotowane ciasto dzielmy na 6 równych części, po mniej więcej 194 g każda. Do każdej z części ciasta dodajemy po odrobinie jednego barwnika i dokładnie mieszamy. Jeśli będziecie specjalnie kupować barwniki, to wystarczy że kupicie podstawowe kolory: żółty, niebieski oraz czerwony i z nich stworzycie pozostałe kolory. Najlepsze są barwniki w proszku lub w żelu. Te w płynie nie nadają się, gdyż rozrzedzą ciasto. Tak przygotowane ciasta pieczemy w temperaturze 200 stopni C. - każde osobno - w tortownicy o średnicy 20 cm wysmarowanej margaryną, do tzw. suchego patyczka. Pieczenie kolorowych blatów trochę trwa, ale można sobie ułatwić pracę i wykorzystać do pieczenia aluminiowe okrągłe foremki - wtedy nie będziemy musieli czekać aż tortownica ostygnie, żeby ją umyć i wylać do niej kolejne ciasto. Upieczone i wystudzone kolorowe blaty nasączamy syropem brzoskwiniowym. Serek mascarpone ucieramy z cukrem pudrem i miękkim masłem na gładki krem. Cienką warstwą kremu przekładamy kolorowe blaty, a następnie pozostałym kremem obkładamy boki i wierzch tortu. To jak udekorujecie tort, zależy już tylko od Waszej wyobraźni :)


Tort tuż przed zdmuchnięciem świeczek przez Pawła :)




I świeczki zdmuchnięte, a życzenie pomyślane :)




I pomyśleć, że dopiero co Paweł był taki mały,
a dzisiaj to już taki wielki facet :)




Drogi Czytelniku, jeśli wykorzystałeś ten przepis, zapraszam Cię do przesłania zdjęcia tortu na adres mailowy: anna.m.loska@gmail.com. Zdjęcie zostanie dołączone do albumu na Facebooku z potrawami wykonanymi przez Czytelników.

O gruzińskiej restauracji Gaumarjos słów kilka


Jakiś czas temu wybraliśmy się do warszawskiego Teatru Roma na Deszczową piosenkę. Korzystając z pobytu w stolicy, postanowiliśmy odwiedzić gruzińską restaurację Gaumarjos, znaną między innymi z Kuchennych rewolucji. Kuchnia gruzińska to jedna z moich ulubionych kuchni. Pokochałam ją podczas naszego pobytu Gruzji trzy lata temu i od tego czasu wypróbowuję różne gruzińskie przepisy. Oczywistym było więc, że będąc w Warszawie, musimy zjeść obiad w Gaumarjos. Zwłaszcza, że właścicielami restauracji są Gruzini, więc można tam skosztować prawdziwej gruzińskiej kuchni. Zaraz po rozlokowaniu się w hostelu, pojechaliśmy na Al. Komisji Edukacji Narodowej 47, gdyż właśnie tam mieści się ta gruzińska restauracja. 




Nie jest łatwo ją znaleźć, ale w końcu nam się udało. Niestety nie pomyśleliśmy o zrobieniu rezerwacji i okazało się, że wszystkie miejsca są zajęte lub zarezerwowane. Już mieliśmy niepocieszeni iść szukać jakiegoś innego miejsca na obiad, gdy Krzysiek zapytał jedną z kelnerek czy w najbliższym czasie nie zwolni się jakieś miejsce. Powiedziała, że być może coś się znajdzie, ale będziemy musieli poczekać. Ustaliliśmy, że czekamy maksymalnie pół godziny, bo przecież jeszcze musieliśmy zdążyć na wieczorne przedstawienie w Romie. Usiedliśmy więc w sklepiku z gruzińskimi winami, który znajduje się na parterze restauracji. Czułam się niemalże jak w Chinach, gdzie w wielu restauracjach są specjalne poczekalnie, w których czeka się na wolny stolik :)


   


Po około 20 minutach czekania w końcu zwolnił się jeden ze stolików i mogliśmy go zająć, ale z zastrzeżeniem, że mamy tylko 2 godziny czasu na jedzenie, bo potem stolik ten jest zarezerwowany. Nawet nie wiecie jak się ucieszyłam, że udało nam sie dostać stolik. Ale gdybyście się tam wybierali, to koniecznie zróbcie wcześniej rezerwację, zwłaszcza w weekend. Na początku zamówiliśmy sobie gruzińską lemoniadę. W Gruzji piliśmy ja codziennie. Spośród wielu smaków wybraliśmy moją ulubioną - gruszkową. Cudownie było znowu poczuć jej smak... :) Jednak moim zdaniem lemoniada powinna być bardziej schłodzona. 




Na drugi ogień poszły przystawki i wino. Zamówiliśmy chaczapuri. Duży talerz z 6 kawałkami 
był idealny dla naszej czwórki. A chaczapuri  było fantastyczne, smakowało 
identycznie jak to, które jedliśmy w Gruzji. 




Zamówiliśmy też butelkę czerwonego gruzińskiego wina Kindzmarauli. Piliśmy je w Gruzji podczas degustacji win w pałacu w Cinandali i od tej pory to nasze ulubione wino :)




Jako drugą przystawkę zamówiliśmy roladki z bakłażana z orzechami i pestkami granatu. Bardzo mi
 się spodobało, że można zamawiać je na sztuki. Robiłam już takie w domu, więc może skusicie
 się na ich przygotowanie, bo są bardzo smaczne. Przepis znajdziecie TUTAJ


   


Po przystawkach przyszła pora na zupy. Ja i Piotrek zamówiliśmy sobie guptę, czyli
 gruzińską wersję zupy pomidorowej podaną z klopsikami. Ot zwykła zupa, 
nic nadzwyczajnego, ale jak dla mnie smaczna. 




Natomiast Kasia i Krzysiek zdecydowali się lobio, czyli zupę fasolową z orzechami. Zupa była w formie kremu. Natomiast lobio, które jedliśmy w Gruzji miało kawałki fasoli. Ale z lobio jest tak, że jest jej tyle wersji ile gotujących - tak jak z naszym bigosem - niby jeden przepis, ale u każdego bigos 
smakuje inaczej. Krzysiek i Kasia orzekli, że zupa jest zbyt mało wyrazista
 i nie bardzo im smakuje.




Po zjedzeniu zup, zamówiliśmy kolejne dania. Kasia i Krzysiek znowu zdecydowali się na tą 
samą potrawę, czyli na czanachi. Jest to jagnięcina w warzywach (bakłażan, cukinia, ziemniaki, 
cebula, papryka i oczywiście mnóstwo świeżej kolendry, która w Gruzji jest dodawana
 niemalże do wszystkiego). O ile zupa im nie smakowała, to nad czanachi rozpłynęli się
 w zachwytach. Spróbowałam trochę od Krzyśka i było naprawdę bardzo dobre. 




Piotrek wybrał sobie lulakebab, czyli kotleciki z mięsa mielonego
 z ryżem i surówkami, które również mu smakowały, ale porcja była  tak duża, że nie
 był w stanie zjeść wszystkiego, zwłaszcza, że wcześniej zjedliśmy dwie przystawki i zupę. 




Natomiast ja zamówiłam sonie tolmę paprykową. Wahałam się trochę czy wybrać tolmę
 paprykową, czy tolmę w liściach winogron, ale w końcu zdecydowałam się na tą z papryką,
 bo chciałam zobaczyć czy różni się od naszych rodzimych nadziewanych papryk. Tolma paprykowa 
mi smakowała, a od naszych papryk różni się przede wszystkim doborem przypraw, które 
nadają jej specyficznego smaku i dodatkiem sosu jogurtowo-czosnkowego. A tolmę
w liściach winogron zrobiłam sobie sama w domu - przepis znajdziecie TUTAJ.




Najedliśmy się tak, że ledwo mogliśmy się ruszać :) 




W  żadnym wypadku nie zmieścilibyśmy już deseru. 
Dopiliśmy winko i ruszyliśmy w drogę powrotną do hostelu.






Restaurację Gaumarjos bardzo Wam polecam, bo jedzenie jest tam naprawdę smaczne,
takie jak w Gruzji. Wystrój również jest przyjemny - patrząc na rozwieszone na ścianach duże
zdjęcia z różnych zakątków Gruzji, zatęskniłam za tym krajem. Na pewno jeszcze kiedyś tam polecimy. 

A Deszczową piosenkę w Teatrze Roma również Wam polecam.
 Bo jak każde z przedstawień w Romie, była rewelacyjna!