sobota, 5 października 2013

Maroko na talerzu - nad Atlantykiem - część 3


Większą część naszego pobytu w Maroku spędziliśmy w głębi kraju, ale pod sam koniec wyjazdu postanowiliśmy jeszcze zahaczyć o Atlantyk. Zdecydowaliśmy, że pojedziemy do As-Sawiry (Essaouira) i to był strzał w dziesiątkę! Medyna As-Sawiry jest zupełnie inna niż arabskie dzielnice w pozostałych miastach marokańskich, nie powstawała spontanicznie wraz z rozwojem miasta, lecz została w całości zaplanowana, i to przez Francuza. Rożnica widoczna jest gołym okiem: nie ma tu wijących się we wszystkich kierunkach uliczek i ślepych zaułków, za to panuje większa dyscyplina architektoniczna i porządek. Ulice są przestronne, a sprzedawcy praktycznie wcale nie są namolini. As-Sawira to nie kwintesencja Maroka, nie ma tu takiego klimatu jak Marrakeszu, jest trochę europejsko... Niemniej jednak warto tam pojechać! Zauroczyły mnie niebieskie łodzie rybaków, których w porcie było całe mnóstwo. Zachwycił mnie targ rybny, cudowne wyroby z drewna tui, no i oczywiście sam Atlantyk :) As-Sawira jest nazywana "miastem wiatrów" i podobno jest jednym z ważniejszych na świecie ośrodków windsurfingu. A jeśli ktoś nie chce surfować na desce, zawsze może po prostu tak  jak my popływać w Atlantyku, pospacerować uliczkami Medyny i do woli najeść się ryb i wszelkich owoców morza.


Pierwsze co się rzuca w oczy zaraz po przyjeździe do As-Sawiry to 
niewielki port z niebieskimi rybackimi łódkami. Większe statki też tam 
są, ale to własnie niebieskie łodzie nadają mu uroku.