Większą część naszego pobytu w Maroku spędziliśmy w głębi kraju, ale pod sam koniec wyjazdu postanowiliśmy jeszcze zahaczyć o Atlantyk. Zdecydowaliśmy, że pojedziemy do As-Sawiry (Essaouira) i to był strzał w dziesiątkę! Medyna As-Sawiry jest zupełnie inna niż arabskie dzielnice w pozostałych miastach marokańskich, nie powstawała spontanicznie wraz z rozwojem miasta, lecz została w całości zaplanowana, i to przez Francuza. Rożnica widoczna jest gołym okiem: nie ma tu wijących się we wszystkich kierunkach uliczek i ślepych zaułków, za to panuje większa dyscyplina architektoniczna i porządek. Ulice są przestronne, a sprzedawcy praktycznie wcale nie są namolini. As-Sawira to nie kwintesencja Maroka, nie ma tu takiego klimatu jak Marrakeszu, jest trochę europejsko... Niemniej jednak warto tam pojechać! Zauroczyły mnie niebieskie łodzie rybaków, których w porcie było całe mnóstwo. Zachwycił mnie targ rybny, cudowne wyroby z drewna tui, no i oczywiście sam Atlantyk :) As-Sawira jest nazywana "miastem wiatrów" i podobno jest jednym z ważniejszych na świecie ośrodków windsurfingu. A jeśli ktoś nie chce surfować na desce, zawsze może po prostu tak jak my popływać w Atlantyku, pospacerować uliczkami Medyny i do woli najeść się ryb i wszelkich owoców morza.
Pierwsze co się rzuca w oczy zaraz po przyjeździe do As-Sawiry to
niewielki port z niebieskimi rybackimi łódkami. Większe statki też tam
są, ale to własnie niebieskie łodzie nadają mu uroku.
Na jednej z portowych alejek funkcjonuje targ rybny. Rybacy po
powrocie z połowu sprzedają tam przeróżne gatunki ryb i owoców morza. Niektóre
z nich były nam dobrze znane, ale wiele z nich widzieliśmy pierwszy raz. I jak zwykle
zrobiło mi się żal, że w Krakowie nie mamy takiego wyboru świeżych ryb...
Nad Atlantykiem nie zawracaliśmy sobie głowy typowo marokańskimi potrawami,
jak tadżiny czy szaszłyki. Za to jedliśmy mnóstwo ryb i owoców morza. Normalnie
czułam się jak w kulinarnym raju! :) Nieopodal portu, przy Place Moulay Hassan
ciągnie się rząd restauracyjek na wolnym powietrzu. Na ogromnych stoiskach,
obłożone lodem leżą świeże ryby i owoce morza. Z takiego stoiska wybiera
się to na co akurat ma się ochotę i czeka się aż nam to usmażą.
I właśnie w tych restauracyjkach jedliśmy najczęściej.
Na początku zdecydowałam się na turbota. Jadłam go wtedy pierwszy
raz i pokochałam od pierwszego kęsa. Od tej pory to moja ulubiona ryba :)
Na pierwszym zdjęciu turbot jeszcze surowy, a na drugim już upieczony na grillu.
Krzysiek z kolei zdecydował się na barwenę.
Barwena to niewielka czerwona ryba - bardzo smaczna.
Na kolację również jedliśmy ryby i owoce morza.
Tym razem postanowiliśmy spróbować jeżowców.
A oprócz nich zamówiliśmy jeszcze okonia
morskiego, sardynki i krewetki.
A oprócz nich zamówiliśmy jeszcze okonia
morskiego, sardynki i krewetki.
W jednym ze swoich programów Makłowicz powiedział,
że jeżowce to "smak morza" - i rzeczywiście tak smakują.
Jadalna jest ikra i narządy ją produkujące, czyli gonady.
Zdecydowaliśmy się spróbować jeżowców na surowo,
ale można przyrządzać je również na ciepło.
Krewetki jak to krewetki - zawsze smaczne. Tak samo okoń
morski i sardynki. Ehhh... Będzie mi bardzo brakowało
tak dużego wyboru ryb i owoców morza.
Krążąc uliczkami Medyny można natknąć się również na rozstawione
na ulicach grille, na których smażą się głównie sardynki.
Przyznajcie, że As-Sawira to raj dla wielbicieli ryb i owoców morza!
A na koniec mam dla Was - tradycyjnie już - kilka ujęć z tego
nad-atlantyckiego miasteczka :)
PRZEPIĘKNE ZDJĘCIA!!! cudowne miejsce!
OdpowiedzUsuń