Stopniowo przedzieram się przez zdjęcia z Maroka - większość jest już posortowana - i w końcu mam chwilę czasu, żeby napisać kilka słów o kuchni tego pięknego kraju. Chociaż tak naprawdę, żadne słowa ani zdjęcia nie oddadzą palety marokańskich smaków i zapachów: po prostu trzeba tam jechać i samemu tego doświadczyć :) Cykl wpisów o marokańskiej kuchni postanowiłam podzielić na kilka części. Będzie więc wpis o tradycyjnych marokańskich potrawach, czyli o tym co jedliśmy, o tym czego nie udało nam się spróbować, no i o tym czy marokańskie jedzenie nam smakowało. Będzie też wpis o kuchni marokańskiej nad Atlantykiem oraz wpis o marokańskiej herbacie ataj i o świeżo wyciskanych sokach owocowych, czyli generalnie o napojach. A dzisiaj zabieram Was na krótką wycieczkę po marokańskich sukach pełnych kolorów i zapachów - zdjęcia zostały zrobione na sukach w Marrakeszu i w As-Sawirze.
Północnoafrykańskie kraje - takie jak Maroko - kojarzą mi się przede wszystkim z sukami, czyli z targowiskami. I właśnie z możliwości odwiedzenia marokańskich suków cieszyłam się "prawie najbardziej". Prawie, bo na pierwszym miejscu była oczywiście wyprawa na Saharę :) Marokańskie suki - zwłaszcza te w głębi kraju - zajmują zazwyczaj wąskie, ciasne i kręte uliczki Medyn, czyli starych części miast. Stragany i sklepiki znajdują się w domach na parterze szeroko otwartych na ulicę. Handluje się też z wózków ciągniętych przez osiołki lub wprost z ulicy, na której rozłożony jest koc z towarami.
Na sukach można kupić właściwie wszystko! Zazwyczaj na danej uliczce handluje się jednym rodzajem towarów. Są więc suki z wełną, suki ze skórzanymi wyrobami, z dywanami, z wyrobami jubilerskimi, z przedmiotami z drewna czy też z żelaza, suki spożywcze, suki z kosmetykami no i oczywiście z przyprawami, a także wiele innych. Mnie oczywiście najbardziej zachwyciły suki z przyprawami, na których zapachy przypraw mieszały się ze sobą w przyjemny dla nosa aromat, a kolorowe stożki przypraw zachwycały oczy. Najchętniej wcale bym stamtąd nie wychodziła :)
Oczywiście nie mogliśmy wrócić do domu z pustymi rękami!
Kupiliśmy mnóstwo kory cynamonu ...
...oraz przyprawę Ras el Hannout stosowaną w wielu marokańskich potrawach, a zwłaszcza
we wszelkich tadżinach. Przyprawa ta nie ma stałego składu. W różnych częściach Maroka,
a nawet na różnych stoiskach w tym samym mieście można dostać Ras el Hannout będącą połączeniem różnych składników - zazwyczaj kilkunastu, a czasem nawet kilkudziesięciu - w różnych proporcjach.
Zwykle podstawowymi elementami Ras el Hannout są kardamon, goździki, cynamon, anyż,
papryka chilli, kolendra, pieprz, papryka słodka i kozieradka.
Tak wygląda Ras el Hannout przed zmieleniem...
A tak już zmielona...
Pachnie niezwykle intensywnie
i zdecydowanie jest to przyjemny aromat :)
Z Maroka przywiozłam
również tadżnin, w którym niebawem
upichcę coś pysznego oraz kawałek drewna sandałowego,
które delikatnie rozżarzone działa jak kadzidełko.
Maroko to też oczywiście pyszne daktyle. Spacerując ulicami miast
i miasteczek co chwila można spotkać ogromne stoiska z kilkunastoma
rodzajami daktyli. Daktyle w Maroku są dużo lepsze niż te które możemy
dostać w u nas w kraju. Przede wszystkim są tak mięciutkie, że same
rozpływają się w ustach. Najlepsze są podobno te "przez które widać
słońce" - czyli takie trochę prześwitujące :)
Oczywiście kupiliśmy ich znaczną ilość :)
Klucząc uliczkami Medyny trafiliśmy również na suk z marynatami.
Na zdjęciu poniżej kilkanaście rodzajów oliwek.
Były też na kiszone cytryny, które są charakterystycznym dodatkiem do
wielu marokańskich potraw. Niestety ich nie kupiliśmy, ale bez problemu
można je przygotować samodzielnie w domu. Tak więc wiecie, pewnie
za jakiś czas na blogu pojawi się przepis na kiszone cytryny :)
Niektórych o ból głowy może przyprawić widok stoisk z mięsem.
Kawałki mięsa, a czasem nawet połówki czy ćwiartki krowy
wiszą sobie lub leżą bez żadnych chłodni czy lodówek. Dla
Maroka to norma. A poza tym to i tak jeszcze nic
w porównaniu ze stoiskami mięsnymi w Gruzji :)
Dla odmiany po mięchu, stragany z owocami :)
A na koniec mam dla Was jeszcze kilka zdjęć z Sahary.
Jeśli kiedyś będziecie mieli okazję, to koniecznie się tam wybierzcie.
Zachód i wschód słońca na pustyni są piękne, ale najbardziej niesamowicie
jest nocą, gdy w około jest cicho i ciemno - nigdy w życiu nie widziałam
tak dobrze Drogi Mlecznej i tylu gwiazd co właśnie na Saharze!
Mówię Wam: coś pięknego!
Maroko jest przepiękne :)
OdpowiedzUsuńCo do taijne - w Arabii Saudyjskiej można kupić elektryczne garnki do tajine, ale moja Gadzina i tak woli gotować w glinianym :)
Kiszone cytryny istotnie przygotowuje się bardzo łatwo, natomiast dopiero w Al-Khobar nauczyliśmy się dodawać do nich baharat, czego dla odmiany nie robi się w Maroku
Aniu pięknie napisany post! Po prostu czuć te zapachy i widać ferię barw, dziękuję za wspaniałą podróż :)
OdpowiedzUsuńTylko pozazdrościć takiej podróży!
OdpowiedzUsuńCiekawe opisy i fotografie - spędziłam tu miłe chwile rozkoszując się tymi wspaniałościami:)
Witam, kolejny smak z tej strony! :) Ja wprawdzie z innej bajki, ale miło poznać blogerów, gdzie podniebienie jest ważne w życiu :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Mariusz.
Wpadajcie do mnie, a i będę wpadał często!