wtorek, 24 września 2013

Maroko na talerzu - suki pełne kolorów i zapachów - część 1


Stopniowo przedzieram się przez zdjęcia z Maroka - większość jest już posortowana - i w końcu mam chwilę czasu, żeby napisać kilka słów o kuchni tego pięknego kraju. Chociaż tak naprawdę, żadne słowa ani zdjęcia nie oddadzą palety marokańskich smaków i zapachów: po prostu trzeba tam jechać i samemu tego doświadczyć :) Cykl wpisów o marokańskiej kuchni postanowiłam podzielić na kilka części. Będzie więc wpis o tradycyjnych marokańskich potrawach, czyli o tym co jedliśmy, o tym czego nie udało nam się spróbować, no i o tym czy marokańskie jedzenie nam smakowało. Będzie też wpis o kuchni marokańskiej nad Atlantykiem oraz wpis o marokańskiej herbacie ataj i o świeżo wyciskanych sokach owocowych, czyli generalnie o napojach. A dzisiaj zabieram Was na krótką wycieczkę po marokańskich sukach pełnych kolorów i zapachów - zdjęcia zostały zrobione na sukach w Marrakeszu i w As-Sawirze. 






Północnoafrykańskie kraje - takie jak Maroko - kojarzą mi się przede wszystkim z sukami, czyli z targowiskami. I właśnie z możliwości odwiedzenia marokańskich suków cieszyłam się "prawie najbardziej". Prawie, bo na pierwszym miejscu była oczywiście wyprawa na Saharę :) Marokańskie suki - zwłaszcza te w głębi kraju - zajmują zazwyczaj wąskie, ciasne i kręte uliczki Medyn, czyli starych części miast. Stragany i sklepiki znajdują się w domach na parterze szeroko otwartych na ulicę. Handluje się też z wózków ciągniętych przez osiołki lub wprost z ulicy, na której rozłożony jest koc z towarami. 




  




Na sukach można kupić właściwie wszystko! Zazwyczaj na danej uliczce handluje się jednym rodzajem towarów. Są więc suki z wełną, suki ze skórzanymi wyrobami, z dywanami, z wyrobami jubilerskimi, z przedmiotami z drewna czy też z żelaza, suki spożywcze, suki z kosmetykami no i oczywiście z przyprawami, a także wiele innych. Mnie oczywiście najbardziej zachwyciły suki z przyprawami, na których zapachy przypraw mieszały się ze sobą w przyjemny dla nosa aromat, a kolorowe stożki przypraw zachwycały oczy. Najchętniej wcale bym stamtąd nie wychodziła :)










Oczywiście nie mogliśmy wrócić do domu z pustymi rękami! 




Kupiliśmy mnóstwo kory cynamonu ...




...oraz przyprawę Ras el Hannout stosowaną w wielu marokańskich potrawach, a zwłaszcza 
we wszelkich tadżinach. Przyprawa ta nie ma stałego składu. W różnych częściach Maroka,
 a nawet na różnych stoiskach w tym samym mieście można dostać Ras el Hannout będącą połączeniem różnych składników - zazwyczaj kilkunastu, a czasem nawet kilkudziesięciu - w różnych proporcjach. 
Zwykle podstawowymi elementami Ras el Hannout są kardamon, goździki, cynamon, anyż, 
papryka chilli, kolendra, pieprz, papryka słodka i kozieradka.  

Tak wygląda Ras el Hannout przed zmieleniem...




A tak już zmielona... 
Pachnie niezwykle intensywnie
 i zdecydowanie jest to przyjemny aromat :)




Z Maroka przywiozłam
również tadżnin, w którym niebawem 
upichcę coś pysznego oraz kawałek drewna sandałowego, 
które delikatnie rozżarzone działa jak kadzidełko.




Maroko to też oczywiście pyszne daktyle. Spacerując ulicami miast 
i miasteczek co chwila można spotkać ogromne stoiska z kilkunastoma
rodzajami daktyli. Daktyle w Maroku są dużo lepsze niż te które możemy
dostać w u nas w kraju. Przede wszystkim są tak mięciutkie, że same
rozpływają się w ustach. Najlepsze są podobno te "przez które widać 
słońce" - czyli takie trochę prześwitujące :) 




Oczywiście kupiliśmy ich znaczną ilość :)




Klucząc uliczkami Medyny trafiliśmy również na suk z marynatami.
Na zdjęciu poniżej kilkanaście rodzajów oliwek.







Były też na kiszone cytryny, które są charakterystycznym dodatkiem do
wielu marokańskich potraw. Niestety ich nie kupiliśmy, ale bez problemu 
można je przygotować samodzielnie w domu. Tak więc wiecie, pewnie 
za jakiś czas na blogu pojawi się przepis na kiszone cytryny :)




Niektórych o ból głowy może przyprawić widok stoisk z mięsem. 
Kawałki mięsa, a czasem nawet połówki czy ćwiartki krowy
wiszą sobie lub leżą bez żadnych chłodni czy lodówek. Dla
 Maroka to norma. A poza tym to i tak jeszcze nic 
w porównaniu ze stoiskami mięsnymi w Gruzji :) 




   


Dla odmiany po mięchu, stragany z owocami :)




  


A na koniec mam dla Was jeszcze kilka zdjęć z Sahary. 
Jeśli kiedyś będziecie mieli okazję, to koniecznie się tam wybierzcie. 
Zachód i wschód słońca na pustyni są piękne, ale najbardziej niesamowicie
 jest nocą, gdy w około jest cicho i ciemno - nigdy w życiu nie widziałam
tak dobrze Drogi Mlecznej i tylu gwiazd co właśnie na Saharze! 
Mówię Wam: coś pięknego! 


  















4 komentarze:

  1. Maroko jest przepiękne :)
    Co do taijne - w Arabii Saudyjskiej można kupić elektryczne garnki do tajine, ale moja Gadzina i tak woli gotować w glinianym :)
    Kiszone cytryny istotnie przygotowuje się bardzo łatwo, natomiast dopiero w Al-Khobar nauczyliśmy się dodawać do nich baharat, czego dla odmiany nie robi się w Maroku

    OdpowiedzUsuń
  2. Aniu pięknie napisany post! Po prostu czuć te zapachy i widać ferię barw, dziękuję za wspaniałą podróż :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Tylko pozazdrościć takiej podróży!
    Ciekawe opisy i fotografie - spędziłam tu miłe chwile rozkoszując się tymi wspaniałościami:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Witam, kolejny smak z tej strony! :) Ja wprawdzie z innej bajki, ale miło poznać blogerów, gdzie podniebienie jest ważne w życiu :)
    Pozdrawiam Mariusz.
    Wpadajcie do mnie, a i będę wpadał często!

    OdpowiedzUsuń