sobota, 22 lutego 2014

Tort z czekoladą w kwiaty


Jakiś czas temu ze sklepu TortDekoracje.pl dostałam paczkę pełną produktów do dekoracji tortów. Oprócz cukrowych kwiatów o różnych kształtach i kolorach, były w niej również transfer folie, dzięki którym wzór nadrukowany na foli można w bardzo prosty sposób przenieść na czekoladę. Zazwyczaj używane są one do tworzenia mniejszych dekoracji, ale ja postanowiłam za pomocą takiej folii udekorować cały tort. Zaskoczyło mnie, że udekorowanie tortu w ten sposób jest takie proste i szybkie. Na pewno jeszcze stworzę nie jeden tort z czekoladą z nadrukami. Obecnie w sklepie TortDekoracje.pl  dostępnych jest pięć wzorów transfer folii. Do udekorowania tego tortu wykorzystałam folię z żółtymi kwiatuszkami. A sam tort powstał na urodziny mojej szwagierki Moniki :) Wnętrze tortu to kakaowy biszkopt przełożony masą na bazie mascarpone z grenadiną. Niestety z wiadomych względów nie mam zdjęcia wnętrza tortu - na imprezę tort musiał dojechać w całości, więc wykrojenie kawałka i zrobienie zdjęcia nie wchodziło w grę. A na samej imprezie też głupio było biegać z aparatem wokół kawałka tortu. Tak więc jak wyglądał tort w środku, musicie sobie wyobrazić :)   






Biszkopt 
  • 6 jajek
  • 1 i 1/4 szklanki cukru 
  • 1 i 3/4 szklanki mąki pszennej
  • 2-3 łyżki kakao
  • 1/2 łyżeczki proszku do pieczenia 

Białka ubijamy na sztywną pianę. Dodajemy do nich stopniowo cukier oraz żółtka i dalej ubijamy do czasu aż cukier będzie niewyczuwalny. Następnie wsypujemy mąkę wymieszaną z proszkiem do pieczenia i kakaem. Delikatnie mieszamy. Ciasto przelewamy do tortownicy o średnicy 20 cm i pieczemy w temperaturze około 190 stopnic C. do tzw. suchego patyczka.

Krem z grenadiną
  • 500 g serka mascarpone
  • 150-200 ml grenadiny
  • 100 g miękkiego masła

Serek mascarpone miksujemy z grenadiną. Na końcu dodajemy po kawałku miękkie masło i miksujemy, do czasu aż powstanie gładki krem.




Dodatkowo 
  • 50 ml grenadiny
  • 250 ml ciepłej wody
  • 1 arkusz transfer foli w kwiaty o wymiarach 400x300 mm
  • 500 g czekolady mlecznej
  • złote cukrowe perełki 


Wystudzony biszkopt przecinamy na 3 blaty. Każdy z blatów nasączamy wodą wymieszaną z grenadiną. Jeden z blatów układamy na dnie tortownicy i rozsmarowujemy na nim trochę więcej niż 1/3 kremu. Przykrywamy drugim blatem i rozsmarowujemy na nim kolejną 1/3 kremu kremu. Całość przykrywamy trzecim blatem biszkoptowym i odstawiamy do lodówki na co najmniej pół godziny. Gdy tort się schłodzi, wyciągamy go z tortownicy i smarujemy jego boki oraz wierzch pozostałym kremem i ponownie wkładamy do lodówki. 

Z transfer foli wycinamy okrąg o średnicy 20,5 cm oraz pasek o długości 64 cm i wysokości 5 cm. Z arkusza foli podanych wymiarach najlepiej wyciąć jeden pasek o długości 34 cm, jeden o długości 27 cm i maleńki o długości 3 cm i  potem z nich złożyć obramowanie tortu. Ewentualnie można kupić 2 arkusze foli i wtedy nie będzie problemu ze sztukowaniem :) Czekoladę rozpuszczamy w kąpieli wodnej i gdy trochę przestygnie, rozsmarowujemy ją dość cienką warstwą na wyciętych fragmentach foli, na stronie z wypukłym nadrukiem. Folię z czekoladą zostawiamy na pewien czas, tak aby czekolada odrobinę zastygła, ale jednocześnie dała się wyginać nie pękając przy tym. Następnie okrągłą folię układamy na wierzchu tortu, czekoladą do spodu, a paski przykładamy do boków, tak aby utworzyły obramowanie tortu. Tak przygotowany tort wkładamy do lodówki na co najmniej 20-30 minut, aby czekolada dobrze stężała. Gdy czekolada będzie już twarda, delikatnie ściągamy z niej folię. Na czekoladzie pozostanie w pełni jadalny kwiatowy wzór. Dodatkowo z pozostałej czekolady zrobiłam na wierzchu tortu kartkę i ozdobiłam ją cukrowymi złotymi perełkami, a po bokach utworzyłam efekt kapiącej czekolady. Tort wyciągamy z lodówki na około 30 minut przed krojeniem. 




Bardzo dziękuję sklepowi TortDekoracje.pl 
za paczkę pełną świetnych dekoracji :)


Drogi Czytelniku, jeśli wykorzystałeś ten przepis, zapraszam Cię do przesłania zdjęcia tortu na adres mailowy: anna.m.loska@gmail.com. Zdjęcie zostanie dołączone do albumu na Facebooku z potrawami wykonanymi przez Czytelników.


piątek, 21 lutego 2014

Krem z topinambura


Trufla kanadyjska, karczoch jeruzalemski, gruszka ziemna czy słonecznik bulwiasty to kila z wielu nazw topinambura - warzywa zapomnianego przez ostatnie lata, które zaczyna pomału wracać do łask. Topinambur, to niepozorne bulwy o słonecznikowo-orzechowym posmaku. Można je jeść zarówno na surowo - przyjemnie wtedy chrupią - jak i poddawać je obróbce cieplnej. Topinambur świetnie sprawdzi się w zupie, w surówce czy też w postaci placków. Możliwości jest naprawdę wiele. Poza tym jest bardzo zdrowy i co ciekawe: idealnie nadaje się dla diabetyków, bo reguluje poziom cukru we krwi. Jak do tej pory, topinambura spotkałam tylko w Selgrosie. Pierwszy  raz kupiłam go z ciekawości - zjedliśmy go wtedy w całości na surowo, bo tak nam posmakował. Za drugim razem kupiłam go z myślą, że w końcu coś z niego ugotuję. Trochę oczywiście od razu zjedliśmy, a z reszty powstała pyszna kremowa zupa. Tak więc zdecydowanie polecam Wam topinambura: zarówno ze względu na smak, jak i na właściwości zdrowotne.




  • około 500 g topinambura
  • 1-2 ziemniaki
  • 2 cebule dymki razem z zielonym szczypiorem
  • 1 łyżka i 1 łyżeczka masła
  • ziarna słonecznika
  • pieprz
  • sól

Cebulę dymkę (bez zielonego szczypioru) kroimy w krążki i dusimy na łyżce masła. Topinambur oraz ziemniaki obieramy ze skórki, kroimy na mniejsze kawałki i zalewamy wodą, tak aby warzywa były przykryte. Dodajemy podduszoną cebulę i całość gotujemy do czasu aż ziemniaki i topinambur będą miękkie. Ugotowane warzywa rozdrabniamy blenderem na gładki krem, doprawiamy go do smaku solą oraz pieprzem, dodajemy łyżkę masła i całość gotujemy jeszcze przez około 1-2 minuty. Ziarna słonecznika prażymy na suchej patelni. Szczypior drobno siekamy. Zupę podajemy gorącą, posypaną uprażonymi ziarnami słonecznika i posiekanym szczypiorem.




A sam topinambur wygląda tak jak na poniższym zdjęciu.
Więcej o nim możecie posłuchać TUTAJ





Drogi Czytelniku, jeśli wykorzystałeś ten przepis, zapraszam Cię do przesłania zdjęcia zupy na adres mailowy: anna.m.loska@gmail.com. Zdjęcie zostanie dołączone do albumu na Facebooku z potrawami wykonanymi przez Czytelników.


poniedziałek, 17 lutego 2014

Grzanki z serem pleśniowym, gruszką i orzechami


W niedzielne popołudnie mieli wpaść do nas Przyjaciele. Oprócz ciacha i kawy planowałam zrobić jeszcze szybkie i bardzo dobre grzanki z serem pleśniowym, gruszką i orzechami włoskimi. Ostatecznie jednak plany się zmieniły i wszyscy razem wylądowaliśmy na kawie w Ikei. Miało to swoje plusy, bo przy okazji kupiłam sobie parę rzeczy, które były mi potrzebne, a po które nie chciało mi się specjalnie jechać na drugi koniec miasta. Ale skoro zaplanowałam sobie, że będą grzanki, to zrobiłam je dla nas na kolację po powrocie z Ikei. Nie wiem jak Wy, ale ja uwielbiam połączenie sera pleśniowego, słodkich gruszek i orzechów.




  • ser pleśniowy Lazur
  • 1 gruszka
  • kawałek białej części pora (około 10 cm)
  • orzechy włoskie
  • roszponka 
  • bagietka lub inne pieczywo
  • 1 łyżeczka miodu
  • pieprz
  • sól


Bagietkę kroimy na kromki. Na każdej kromce układamy plasterki sera Lazur, tak aby cała powierzchnia kromki była przykryta. Tak przygotowane kromki układamy na blasze i wkładamy do nagrzanego do 200 stopni C. piekarnika na kilka minut, do czasu aż bagietka stanie się chrupka, a ser zacznie się topić. Pora kroimy w krążki, a obraną gruszkę w kostkę i dusimy na patelni aż gruszka zacznie puszczać sok. Pod koniec duszenia dodajemy miód i całość dokładnie mieszamy, doprawiamy do smaku solą i pieprzem. Grzanki wyciągamy z piekarnika i układamy na nich po łyżeczce pora z gruszką, kilka listków roszponki i orzechy włoskie. Podajemy na ciepło lub na zimno - w każdej postaci smakują wyśmienicie. 





Drogi Czytelniku, jeśli wykorzystałeś ten przepis, zapraszam Cię do przesłania zdjęcia grzanek na adres mailowy: anna.m.loska@gmail.com. Zdjęcie zostanie dołączone do albumu na Facebooku z potrawami wykonanymi przez Czytelników.


niedziela, 16 lutego 2014

Ciasto z sercem


To ciasto z bloga Miłość w brzuchu mam zachwyciło mnie w tamtym roku. Planowałam upiec podobne na Boże Narodzenie, z tym że z bałwankiem zamiast serca, ale tak jakoś brakło mi czasu. Ponownie przypomniałam sobie o nim kilka dni przed tegorocznym Świętem Zakochanych i postanowiłam, że w tym roku koniecznie muszę je zrobić. Znalazłam trochę czasu i 14 lutego mieliśmy do kawy takie urocze ciacho :)





Ciasto czerwone
  • 1 szklanka mąki pszennej
  • 2 jajka
  • 1 łyżeczka proszku do pieczenia
  • 125 g masła 
  • barwnik spożywczy czerwony lub różowy (użyłam takiego w proszku)
  • 1/2 szklanki cukru


Ciasto jasne
  • 2 szklanki mąki pszennej
  • 1 szklanka cukru 
  • 4 jajka
  • 250 g masła 
  • 1 i 1/2 łyżeczki proszku do pieczenia




Najpierw przygotowujemy ciasto czerwone. Cukier ucieramy z masłem, następnie dodajemy jajka, mąkę wymieszaną z proszkiem do pieczenia i odrobinę czerwonego barwnika. Ciasto przelewamy do wysmarowanej masłem i wysypanej bułką tartą formy. Użyłam formy o wymiarach 20x10 cm. Ciasto pieczemy w piekarniku nagrzanym do temperatury 180 stopni C. przez około 45 minut. Wystudzone ciasto kroimy na kromki o grubości około 1 cm i za pomocą foremki wycinamy z każdej kromki serduszko. Następnie przygotowujmy jasne ciasto w identyczny sposób jak ciasto czerwone. Na dno wysmarowanej masłem i wysypanej bułką tartą formy wykładamy cienką warstwę jasnego ciasta, następnie układamy na nim wycięte wcześniej z czerwonego ciasta serca - jedno koło drugiego. Delikatnie wypełniamy jasnym ciastem przestrzenie po bokach serduszek - można to zrobić rękawem cukierniczym lub tak jak ja, małą łyżeczką. Pozostałe ciasto wykładamy na wierzch. Ciasto pieczemy w piekarniku nagrzanym do temperatury 180 stopni C. przez około 45-50 minut, do tzw. suchego patyczka. Ciasto pieczemy w foremce takiej samej wielkości jak ciasto czerwone. Moja foremka niestety okazała się trochę za mała i nie zmieściło się do niej całej jasne ciasto. Dlatego najlepiej użyć foremki trochę szerszej albo wyższej, ale o takiej samej długości. Upieczone i wystudzone ciasto posypujemy po wierzchu cukrem pudrem.





Drogi Czytelniku, jeśli wykorzystałeś ten przepis, zapraszam Cię do przesłania zdjęcia ciasta na adres mailowy: anna.m.loska@gmail.com. Zdjęcie zostanie dołączone do albumu na Facebooku z potrawami wykonanymi przez Czytelników.


piątek, 14 lutego 2014

Wyniki urodzinowego konkursu



Na początku bardzo Wam dziękuję za liczny udział w konkursie!
Przesłaliście aż 33 smakowite zdjęcia wraz z przepisami :)

Wszystkie konkursowe zgłoszenia wraz z przepisami możecie zobaczyć TUTAJ.




Najchętniej nagrodziłabym wszystkie prace, ale niestety nagroda jest tylko jedna :(
Wybór zwycięzcy był bardzo trudny, dlatego do pomocy zaprosiłam mojego męża Krzyśka
 i przyjaciółkę Justynę. Nasze trzyosobowe jury, po bardzo burzliwych obradach zadecydowało, 
że nagroda w postaci książki Tradycyjna kuchnia gruzińska powędruje do ŁUCJI SERAFIN
która przysłała przepis na naleśniki z kremem cytrynowym
Serdecznie gratulujemy!!! :)




Na pewno niedługo zrobię te naleśniki!
Łucja - jeszcze raz gratuluję! :)


poniedziałek, 10 lutego 2014

Crème brûlée


Na pewno każdy z Was zna crème brûlée - cudowny deser rodem z Francji, przygotowywany na bazie śmietanki, żółtek i cukru, zwieńczony warstwą skarmelizowanego cukru. Klasyczny crème brûlée przygotowywany jest z dodatkiem wanilii, ale oczywiście można poszaleć ze smakami. Crème brûlée najlepiej smakuje gdy jest bardzo schłodzony, a skarmelizowany cukier ciepły. Deser ten planowałam przygotować już dawno temu, ale najpierw nie miałam palnika do skarmelizowania cukru, a jak się już go dorobiłam, to przeleżał kilka miesięcy nieużywany, bo nie miałam ani czasu, ani okazji do stworzenia tego deseru. W ostatni weekend w końcu znalazłam chwilę i zrobiłam pyszny waniliowy crème brûlée. Z tęsknoty za ciepłem i słońcem udekorowałam go truskawkami. Tak podany crème brûlée może być świetnym dodatkiem do walentynkowej kolacji. 




  • 500 ml śmietany 36% tł.
  • 6 żółtek
  • 1/3 szklanki białego cukru 
  • cukier trzcinowy 
  • 1 laska wanilii
  • truskawki do dekoracji
  • gałązki mięty lub melisy do dekoracji


   


Śmietanę wlewamy do garnka, dodajemy biały cukier oraz ziarenka z laski wanilii. Całość podgrzewamy do czasu, aż zacznie się gotować. Żółtka lekko ubijamy - nie na puszysto! Do ubitych żółtek stopniowo wlewamy ciepłą śmietanę z cukrem i wanilią - cały czas mieszając. Tak przygotowany krem wlewamy przez sitko do kokilek. Sitka używamy, aby pozbyć się ewentualnych grudek. Kremem z podanej ilości składników napełniłam 7 kokilek o średnicy 7 cm. Piekarnik nagrzewamy do temperatury 100 stopni C., wstawiamy do niego kokilki i zapiekamy przez około 50-55 minut. Upieczony krem studzimy w temperaturze pokojowej, a następnie wkładamy go na kilka godzin do lodówki - mój spędził w lodówce całą noc. Przed podaniem powierzchnię kremu posypujemy cienką warstwą cukru trzcinowego i karmelizujemy go specjalnym palnikiem. Cukru nie może być zbyt dużo, gdyż wtedy karmel utworzy bardzo twardą warstwę. Cukier karmelizujemy przez kilkanaście sekund, uważając żeby się nie spalił. Tak jak wspomniałam we wstępie, crème brûlée najlepiej smakuje gdy jest bardzo schłodzony, a skarmelizowany cukier ciepły.





Drogi Czytelniku, jeśli wykorzystałeś ten przepis, zapraszam Cię do przesłania zdjęcia deseru na adres mailowy: anna.m.loska@gmail.com. Zdjęcie zostanie dołączone do albumu na Facebooku z potrawami wykonanymi przez Czytelników.


sobota, 8 lutego 2014

Wątróbka w sosie pomarańczowo-balsamicznym z melisą


Wątróbka to dla wielu osób zmora dzieciństwa. Dla mnie takim kulinarnym
 koszmarem z czasów przedszkolnych był szpinak. Natomiast wątróbkę od zawsze 
lubiłam i obecnie również często po nią sięgam. Dzisiaj była głównym składnikiem
 naszego obiadu. Podałam ją na rukoli, z batatami i obłędnym sosem
 z czerwonych pomarańczy, sosu balsamicznego i melisy. 




  • około 300 g wątróbki
  • 1 duży batat
  • 2-3 garści rukoli
  • 200 ml świeżo wyciśniętego soku z czerwonych pomarańczy* 
  • 4-5 ząbków czosnku
  • duża garść listków melisy
  • 2 łyżki miodu 
  • 1 łyżka sosu balsamicznego**
  • pieprz
  • sól

Batata obieramy, kroimy na dość grube plastry i gotujemy do miękkości w lekko osolonej wodzie. Przeciśnięte przez praskę ząbki czosnku wrzucamy na kilka sekund na rozgrzaną oliwę. Po chwili dolewamy sok z pomarańczy oraz miód i podgrzewamy do czasu aż sos się zredukuje o połowę. Następnie dolewamy łyżkę sosu balsamicznego i całość gotujemy do czasu aż uzyska pożądaną gęstość. Na koniec dorzucamy drobno posiekane listki melisy. Sos doprawiamy solą i pieprzem. Wątróbkę smażymy tak aby miała przyrumienioną i lekko chrupiącą skórkę. Po upieczeniu wątróbkę delikatnie solimy. Talerz ozdabiamy zygzakiem z sosu balsamicznego. Następnie na środku talerza układamy dużą garść rukoli, na niej kilka plastrów batata, a nich upieczoną wątróbkę. Całość polewamy sosem pomarańczowo-balsamicznym oraz dekorujemy gałązką melisy. Pamiętajcie, żeby przygotowywanie sosu, gotowanie batata oraz smażenie wątróbki tak zsynchronizować, żeby wszystkie elementy dania podać ciepłe. 


* Użyłam soku wyciśniętego z czerwonych pomarańczy, ale oczywiście można użyć tradycyjnych pomarańczy.
** Sos balsamiczny to nie to samo co ocet balsamiczny. Do przygotowania sosu można zamiast sosu balsamicznego użyć octu. Natomiast octem balsamicznym nie ozdobimy talerzy, gdyż jest zbyt rzadki. 






Drogi Czytelniku, jeśli wykorzystałeś ten przepis, zapraszam Cię do przesłania zdjęcia potrawy na adres mailowy: anna.m.loska@gmail.com. Zdjęcie zostanie dołączone do albumu na Facebooku z potrawami wykonanymi przez Czytelników.


piątek, 7 lutego 2014

Sałatka z krabami i mango


zjedliśmy po prostu z gorącym masłem czosnkowym, a z niewielkiej części 
przygotowałam pyszną sałatkę. Połączenie delikatnego mięsa z kraba 
ze słodkim mango jest według mnie strzałem w dziesiątkę :) 




  • około 250-300 g ugotowanego mięsa z kraba
  • kilka dużych liści sałaty - użyłam karbowanej 
  • 2 dojrzałe owoce mango 
  • 1-2 garści orzechów laskowych
  • 4 łyżki oleju z orzechów laskowych
  • 2 łyżki octu balsamicznego 
  • świeżo zmielony czarny pieprz
  • sól


Mięso z kraba kroimy na mniejsze kawałki, a mango kroimy w grubą kostkę. Liście sałaty również rozrywamy na mniejsze kawałki. Orzechy laskowe siekamy, ale niebyt drobno. Z oleju z orzechów laskowych oraz octu balsamicznego przygotowujemy sos. Wszystkie składniki wrzucamy do miski, polewamy sosem, doprawiamy solą oraz pieprzem i dokładnie mieszamy. Prawda, że proste i szybkie do wykonania? :)


  


Drogi Czytelniku, jeśli wykorzystałeś ten przepis, zapraszam Cię do przesłania zdjęcia sałatki na adres mailowy: anna.m.loska@gmail.com. Zdjęcie zostanie dołączone do albumu na Facebooku z potrawami wykonanymi przez Czytelników.


czwartek, 6 lutego 2014

Warsztaty fotografii kulinarnej


Bardzo dawno temu - bo pod koniec listopada ubiegłego roku - dostałam zaproszenie od firmy Blomedia na warsztaty fotografii kulinarnej współorganizowane z firmą Olympus. Warsztaty miały się odbyć w kilku największych miastach naszego kraju, w tym w Krakowie. W końcu coś w Krakowie! Bo jak do tej pory, to jednak większość warsztatów odbywa się niestety w Warszawie. Oczywiście od razu potwierdziłam swoją obecność na warsztatach i 25 stycznia - mimo przejmującego zimna i padającego śniegu - stawiłam się na Konfederackiej 4 - bo właśnie w tym klimatycznym miejscu miały się odbyć warsztaty. 


   




   


Spotkanie poprowadził fotograf Kuba Kaźmierczyk, którego miałam już okazję poznać podczas Orange Blog Talks Taste. Część blogerów kulinarnych obecnych na warsztatach znam już od dłuższego czasu, innych spotkałam po raz pierwszy - niemniej była nas dość spora gromada - zresztą zobaczcie sami :)




Warsztaty były podzielone na 3 części. Pierwsza cześć była teoretyczna i dotyczyła podstawowych informacji o doborze światła, kompozycji i aranżacji kadru itp. Wszystkie te informacje były mi znane ze wspomnianego wyżej Orange Blog Talks Taste, gdzie Kuba miał wykład dotyczący fotografii kulinarnej. Praktyczne rady Kuby znajdziecie TUTAJ. Dlatego też z niecierpliwością czekałam na drugą część warsztatów - tym razem praktyczną. Na początek każdy z nas dostał  - oczywiście tylko do użytku na warsztatach - aparat marki Olympus. Miałam ze sobą swój aparat, ale po informacji, że na zakończenie warsztatów będziemy mogli zabrać ze sobą karty pamięci wraz ze zdjęciami, które zrobimy, odłożyłam go na bok i zdjęcia robiłam praktycznie tylko Olympusem Pen Lite. Uznałam, że to świetna okazja do poznania możliwości nowego sprzętu. Natomiast niektórzy blogerzy robili zdjęcia na przemian obydwoma aparatami: swoim i Olympusem, lub tylko i wyłącznie swoim.




   




Gdy każdy był już uzbrojony w aparat - swój lub Olympusa - Kuba zaprosił nas na antresolę, gdzie czekały na nas 3 stanowiska do fotografowania: pierwsze z apetycznym brownie, gdzie robiliśmy zdjęcia przy świetle dziennym. Mogliśmy tu sprawdzić jaki efekt da użycie blendy (bardzo łatwo można ją samemu zrobić w domu!) oraz lusterka. To ciasto było nie tylko bardzo fotogeniczne, ale i bardzo smaczne - potem mieliśmy okazję go spróbować.


  

 Drugie stanowisko to sztuczne światło i śliwki z boczkiem.




Trzecie stanowisko było chyba najbardziej atrakcyjne - przynajmniej dla mnie - bo w domu nie mam odpowiedniego sprzętu, żeby sobie takie zdjęcia porobić. Fotografowaliśmy sok - imitujący czerwone wino -  wlewany do kieliszka. Zdjęcia robiliśmy z użyciem ogromnej lampy połączonej z naszym aparatem.




W między czasie udało mi się sfotografować jeszcze kilka potraw wydawanych z kuchni.


     




Część teoretyczna była naprawdę świetna! Kuba cierpliwie wszystko nam tłumaczył
i odpowiadał na każde pytanie. Wiele rad Kuby zastosuję podczas fotografowania
 potraw na bloga. Gdy już wszyscy wszystko obfotografowali, Kuba zdradził
 nam jeszcze kilka tajników obróbki zdjęć. 




Podczas warsztatów restauracja Konfederacka 4 zapewniła nam obiad oraz deser. Na przystawkę dostaliśmy śliwki owijane boczkiem w winnym sosie, a na danie główne kurczaka w sosie pomarańczowym z polentą i warzywami. Na deser było oczywiście boskie brownie!




To było naprawdę miło i pożytecznie spędzone popołudnie. Dowiedziałam się kilku nowych
 rzeczy na temat fotografii, spotkałam się ze znajomymi blogerami, poznałam nowe osoby. 
Oby więcej było takich warsztatów w Krakowie!




   






    


   




    


Jeszcze raz dziękuje Blomedia za zaproszenie na warsztaty!