niedziela, 18 maja 2014

Dolny Śląsk - Nie do opowiedzenia. Do zobaczenia!


Tegoroczny długi weekend majowy spędziliśmy na Dolnym Śląsku. Niby to niedaleko od Krakowa, a jeszcze nigdy tam nie byliśmy. Postanowiliśmy więc nadrobić zaległości i wyruszyliśmy nie tylko z obszernym planem zwiedzania, ale i z nadzieją na zjedzenie jakichś dobrych regionalnych przysmaków. O ile udało nam odwiedzić wiele miejsc, które chcieliśmy zobaczyć, to pod względem kulinarnym ten wyjazd to był praktycznie w całości niewypał. Faktem jest, że jedliśmy raczej w przypadkowych restauracjach, skupiając się bardziej na miejscach godnych odwiedzenia, niż na poszukiwaniu polecanych knajpek, ale żeby trzy razy z rzędu trafić na coś co praktycznie nie było zjadliwe, to już chyba lekka przesada... Może po prostu mieliśmy pecha? 


Majowy śnieg na Szrenicy. 




Wodospad Kamieńczyk w Szklarskiej Porębie.
Szklana trawa :)























Pierwszego dnia na obiad zatrzymaliśmy się w maleńkim Dzierżoniowie. Jedyne miejsce w którym można było coś zjeść to była pizzeria. Pizza jaką dostaliśmy niestety chyba nawet nie leżała koło prawdziwej pizzy. Ciasto miało strukturę ciasta biszkoptowego i okropny żółty kolor! W życiu nie jedliśmy tak złej pizzy! Drugiego dnia pora obiadowa zastała nas w Złotoryi - miasteczku, które słynie z kopalni złota. Po przejściu wzdłuż i w szerz całego miasteczka, znaleźliśmy otwarte jedynie dwie "restauracje". Pierwsza nie zachęcała wyglądem, więc wybraliśmy drugą, serwującą gyrosy, kebaby i inne pizze. Zdecydowaliśmy się na gyros. Nie był to dobry wybór. Kurczak był tak obficie posypany przyprawą gyros, że nie było czuć nic innego. Trzeci dnia Przyjaciele namówili nas na odwiedzenie restauracji Obora w Gryfowie, w której rewolucję robiła Magda Gessler. Jedzenie nie powalało na kolana, ale przynajmniej dało się je zjeść. Wieczorem specjalnie obejrzeliśmy odcinek Kuchennych Rewolucji i nawet wystrój już nie był taki jak w Kuchennych Rewolucjach...


 
Kościół Pokoju w Jaworze.
 
Kościół Pokoju w Jaworze.
         

W restauracji na Śnieżce jedzenie również nie było zbyt dobre. Przyzwyczajeni do zazwyczaj smacznego jedzenia w schroniskach w Tatrach, tutaj spodziewaliśmy się czegoś podobnego. A na Śnieżce nie dość, że bardzo drogo, to jeszcze dość tłusto i niesmacznie.


Szlak z Kopy na Śnieżkę.


Śnieżka. 
 
Śnieżka.























Honor dolnośląskiej kuchni uratowała restauracja na Zamku Czocha. Po tych wszystkich niesmacznych posiłkach, jedzenie w zamkowej restauracji to była poezja i warte było każdej ceny. Zamówiony przez Krzyśka stek był idealnie wysmażony, a moja roladka drobiowa nadziewana brokułami po prostu rozpływała się w ustach. Tak więc jak będziecie na Zamku Czocha, to koniecznie wstąpcie do zamkowej restauracji na obiad - polecamy ją Wam z czystym sumieniem!


Zamek Czocha


Z regionalnych przysmaków nie przywieźliśmy wiele. Głównie dlatego, że skupialiśmy się na zwiedzaniu. Ale w Pałacu Łomnica trafiliśmy na pyszne miody. Kupiliśmy malinowo-jeżynowy, bo takiego jeszcze nie jedliśmy. Miód okazał się bardzo dobry!


 
Pałac Łomnica.
 
Miód malinowo-jeżynowy.























Na Zamku Grodziec trafiliśmy na festyn. Ludzie byli poprzebierani w bajecznie kolorowe stroje, tańczyli dawne tańce, można było spróbować regionalnych przysmaków czy też kupić coś z rękodzieła. W oko wpadł mi niewielki talerz w kształcie liścia - kupiłam go oczywiście z myślą o zdjęciach na bloga :) Zaopatrzyliśmy się też w regionalne piwa. A sam zamek bardzo sam się spodobał. Można go obejść prawie na około po murach i spenetrować tajemnicze, czasem bardzo wąskie i ciemne korytarze.


 
Zamek Grodziec. 
 
Talerz kupiony na Zamku Grodziec. 
























Zamek Grodziec. 


Zamek Grodziec. 


Zamek Grodziec. 


Rzepakowe pole w okolicy Zamku Grodziec. 

Odwiedzenia Görlitz początkowo nie planowaliśmy. Jednak zimna i pochmurna pogoda zmusiła nas do zmiany planów. Zamiast wypadu w Karkonosze wybraliśmy się więc do niemieckiego przygranicznego Görlitz. Miasto jest bardzo ładne i zdecydowanie jest tam co robić przez cały dzień. Polecamy zjeść w Görlitz bułki z białą kiełbasą - były świetne! Tuż obok baru z kiełbaskami był sklepik z musztardami. Chyba jeszcze nigdy nie widziałam tyle rodzajów i smaków musztard na raz. Wielu z nich spróbowaliśmy i w końcu kupiliśmy sobie pyszną musztardę limonkową.  Pod koniec dnia, gdy zobaczyliśmy już wszystko co chcieliśmy, postanowiliśmy wybrać się do miejscowego browaru Landskron. Na zwiedzanie już się nie załapaliśmy, ale otwarty był jeszcze sklepik, w którym zaopatrzyliśmy się chyba we wszystkie rodzaje piw jakie tam produkowali :)


Görlitz.


      Sklepik ze dekoracjami świątecznymi w Görlitz.
     Sklepik ze dekoracjami świątecznymi w Görlitz.


Katedra w Görlitz
Musztarda limonkowa.























 Görlitz.


Browar Landskron.


Görlitz.


Piwa z Browaru Landskron.


W drodze powrotnej do Krakowa obowiązkowym punktem był Bolesławiec. To nic, że nie po drodze, ale musieliśmy tam jechać! W końcu nie po to zbierałam kasę od pół roku, że wrócić z pustymi rękami :) Oprócz fabryk i sklepów z ceramiką, w Bolesławcu podobno warto zajrzeć do Muzeum Ceramiki - nam się to niestety nie udało, bo muzeum jest w remoncie. Zjedliśmy więc na rynku lody, a potem ruszyliśmy na podbój przyfabrycznych sklepików. Moja kolekcja ceramiki zdecydowanie się powiększyła. Oczywiście wszystkie rzeczy kupiliśmy z moją ulubioną tradycyjną dekoracją w niebieskie kwiatuszki. To co do tej pory udało mi się zgromadzić, możecie zobaczyć TUTAJ.


Rynek w Bolesławcu.


Ceramika bolesławicka. 


Zakupy zdecydowanie były udane! :)


A to wszystko wróciło z nami  z Bolesławca do Krakowa :) 
   

A co jeszcze widzieliśmy na Dolnym Śląsku? Odwiedziliśmy Przyjaciół we Wrocławiu i pojechaliśmy z nimi do Arboretum w Wojsławicach. Ogród jest ogromny i naprawdę robi wrażenie. Byliśmy też w Podziemnych Fabrykach Walimia - części nazistowskiego projektu Riese, w stolicy polskiego złota czyli w Złotoryi, a w Karpaczu obowiązkowym punktem do zobaczenia była Świątynia Wang. Generalnie Dolny Śląsk bardzo nam się spodobał i na pewno jeszcze tam kiedyś wrócimy, bo zostało nam jeszcze wiele rzeczy do zobaczenia. Trochę szkoda, że kulinarnie niewiele użyliśmy, ale w końcu nie to było celem naszego majowego wypadu, tylko poznanie nowych miejsc i aktywne spędzenie urlopu z Przyjaciółmi - a to udało się zrealizować w stu procentach!


Arboretum w Wojsławicach. 


Arboretum w Wojsławicach. 
Arboretum w Wojsławicach. 
























Arboretum w Wojsławicach.


Arboretum w Wojsławicach. 
Arboretum w Wojsławicach. 


Podziemne Fabryki Walimia.


Podziemne Fabryki Walimia.
Podziemne Fabryki Walimia.



Podziemne Fabryki Walimia.


Świątynia Wang w Karpaczu.


Świątynia Wang w Karpaczu.
Świątynia Wang w Karpaczu.


Majówkę uważamy za bardzo udaną i zdecydowanie zgadzamy się ze spotem reklamowym
 promującym Dolny Śląsk, który swego czasu można było zobaczyć w telewizji:

Dolny Śląsk - Nie do opowiedzenia. Do zobaczenia!




4 komentarze:

  1. Następnym razem zaglądnijcie do Krzeszowa - pyszne sery w Wańczykówce, pyszna pizza na rynku, no i przepiękne sanktuarium. A w Kamiennej Górze http://kuchnianawzgorzu.pl/kamienna-gora-u-leszka/ :) polecam !!!

    OdpowiedzUsuń
  2. aaa no jak zwykle za szybko kliknęłam ;) cudowne zakupy i cudowne zdjęcia :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ulcik pamiętałam o Krzeszowie i Wańczykówce, ale było nam tam nie po drodze niestety :( Tą część Dolnego Śląska z Kamienną Górą, Krzeszowem i Książem zostawiliśmy sobie na kolejny wypad :)

      Usuń
  3. zapraszam do https://www.facebook.com/kwatera.niezgoda by odpocząć i dobrze zjeść !

    OdpowiedzUsuń