wtorek, 30 września 2014

Poznań wart poznania!


W tym roku dość wolno idzie mi przedzieranie się przez zdjęcia z urlopu. Z 3 tygodni urlopu przywieźliśmy prawie 3 tysiące zdjęć, więc segregować jest co! Jak na razie udało mi się przebrać Poznań - nic dziwnego, bo byliśmy tam tylko jeden dzień - i połowę Madery. A w kolejce czeka dalsza część zdjęć z tej uroczej portugalskiej wyspy i całe Podlasie. Muszę się sprężyć, bo za miesiąc z hakiem szykuje się kolejny wyjazd, więc warto byłoby do tego czasu uporać się ze zdjęciami z poprzedniego urlopu.

A tymczasem zabieram Was w krótką podróż po stolicy Wielkopolski. Poznań od dawna chciałam zobaczyć, ale jakoś zawsze było nam nie po drodze - w końcu to prawie 500 km od Krakowa. W tym roku w końcu nadarzyła się okazja, więc ochoczo z niej skorzystaliśmy. W Poznaniu byliśmy tylko przez jeden dzień. O ile na pobieżne zwiedzenie najważniejszych miejsc była to wystarczająca ilość czasu, to już kuchni wielkopolskiej w kilka godzin poznać się nie da... Żałujemy, bo kuchnia wielopolska obfituje w wiele ciekawie brzmiących - a zapewne i smacznych  - potraw. Przyznajcie sami, że ślepe ryby, rzadkie pyrki, plyndze, szagówki, kulanki czy kluchy na łachu brzmią intrygująco! W żaden sposób nie dalibyśmy rady tego wszystkiego zjeść, a to tylko kilka z wielu wielkopolskich potraw. Zdecydowaliśmy się więc spróbować dwóch rzeczy, które chyba każdemu kojarzą się z Poznaniem, a mianowicie rogali świętomarcińskich i pyr z gzikiem. Rogale są produktem Chronionym Oznaczeniem Geograficznym i mają certyfikat Kapituły Poznańskiego Tradycyjnego Rogala Świętomarcińskiego, która zobowiązuje cukierników do wypiekania rogali według tradycyjnej receptury i użycia składników najwyższej jakości. Historia pieczenia rogali zrodziła się w 1891 roku, gdy proboszcz parafii św. Marcina, Jan Lewicki, zaapelował do wiernych aby wzorem patrona zrobili coś dla biednych. W przekazach kościelnych św. Marcin był znany ze swojej dobroci i pomocy biednym. Jak głosi legenda pewnego dnia odwiedzając wiernych na swoim białym koniu zgubił podkowę, którą podniósł miejscowy cukiernik i wzorując się jej kształtem uformował ciasto z migdałami. Gdy rogale były upieczone – pamiętając o intencjach świętego – rozdał je potrzebującym. Obecny na wspomnianej mszy jeden z cukierników Józef Melzer, który pracował w pobliskiej cukierni, namówił swojego szefa, aby upiec rogale. I tak Rogale Świętomarcińskie trafiły na poznańskie ulice, gdzie bogatsi poznaniacy kupowali smakołyk, a biedni otrzymywali go za darmo. Rogale cieszyły się takim powodzeniem, że zwyczaj wypieku w 1901 roku przejęło Stowarzyszenie Cukierników. Oczywistym więc było, że kupiliśmy rogale oznaczone certyfikatem - bo jak już jeść, to tylko prawdziwe! Dodatkowo udało nam się trafić na rogale, które wygrały konkurs na najlepszego rogala świętomarcińskiego. Rogale były naprawdę dobre! Zjedliśmy je na śniadanie na poznańskim Starym Rynku. Pyszne rogale, aromatyczna kawa i widok na urocze kolorowe domki budnicze - to był naprawdę wyśmienity początek dnia!




niedziela, 28 września 2014

Jesienny numer Małopolskiego Apetytu


Jesień już na dobre do nas zawitała. Czasem jest to piękna i słoneczna polska złota jesień, a czasem deszczowa, zimna i pochmurna. A skoro jest już jesień, to oznacza to, że nadeszła pora na kolejny numer Małopolskiego Apetytu - Magazynu Blogerów Kulinarnych

 Magazyn jest dostępny online i jest całkowicie bezpłatny, 
a żeby go przeczytać wystarczy kliknąć TUTAJ lub na zdjęcie poniżej.




Wewnątrz Małopolskiego Apetytu znajdziecie mnóstwo jesiennych przepisów - w tym 6 moich. A ponadto przeczytacie wywiad z szefem kuchni w Restauracji Hotelu Copernicus i dowiecie się czy tradycyjna polska kuchnia może być "fit", poznacie sposoby zamknięcia smaków lata i jesieni w słoikach - zdradzimy Wam też jak pomysłowo ozdobić słoiki z przetworami żeby były cieszącym oko prezentem. Jesień to przede wszystkim jabłka i grzyby, więc dwa główne działy jesiennego numeru są poświęcone właśnie tym produktom. W jesiennym numerze zabierzemy Was też na wyprawę do barwnego i pachnącego przyprawami Maroka - pochwalę się, że jestem jego autorką. A co jeszcze tam znajdziecie? To już przekonajcie się sami :) 

Tak więc zachęcam was do lektury naszego Magazynu!


   


Owocowy kawior


Różowe galaretkowe kuleczki widziałam już dość dawno temu na blogu Gosi. Obiecałam sobie, że kiedyś na pewno je zrobię i właśnie w piątek nastała ta chwila. Przy okazji odkryłam, że agar to coś stworzonego dla mnie! Do tej pory nigdy go nie używałam - zawsze tylko żelatyna - a tu okazało, że płyny z dodatkiem agaru bardzo szybko tężeją! Dla mnie - często robiącej dużo rzeczy na ostatnią chwilę, w tym również desery - to coś idealnego! Wracając do owocowych galaretkowych kuleczek - można je zrobić tylko z agarem. Z żelatyną raczej nie wyjdą, gdyż ma ona zbyt długi czas tężenia. Takie kuleczki wyglądem przypominające kawior będą świetnym dodatkiem do deserów. Można je przygotować również w wersji wytrawnej, np. z octu balsamicznego czy innego sosu. 




  • 150 ml dowolnego płynu - ja użyłam czerwonego napoju frugo 
  • 2 g agaru
  • 1/2 szklanki oleju
  • zakraplacz (do kupienia w aptece)




Olej wstawiamy do lodówki i mocno go schładzamy. W moim przypadku wystarczyło włożenie szklanki z olejem na kilkanaście minut do zamrażalnika. Frugo mieszamy z agarem i doprowadzamy do wrzenia. Gorący płyn wciągamy do zakraplacza i po kropelce wpuszczamy do zimnego oleju. Po kilku chwilach kulki zastygają - odcedzamy je wtedy na sitku i przepłukujemy zimną wodą, żeby pozbyć się resztek oleju. 




Drogi Czytelniku, jeśli wykorzystałeś ten przepis, zapraszam Cię do przesłania zdjęcia owocowego kawioru na adres mailowy: anna.m.loska@gmail.com. Zdjęcie zostanie dołączone do albumu na Facebooku z potrawami wykonanymi przez Czytelników.


sobota, 27 września 2014

Chipsy figowe


Lubicie figi? Bo ja bardzo! I to w każdej postaci: zarówno te świeże, jak i suszone. A że ostatnio w naszym domu pojawiła się suszarka do owoców i warzyw, to postanowiłam zachować smak fig na dłużej i zrobiłam z nich cienkie chipsy figowe. Smakują zupełnie inaczej niż figi suszone w całości, ale też są pyszne! I co najważniejsze: zawierają tylko naturalnie występujące w owocach cukry! Większość już zniknęła, więc jak tylko uda mi się jeszcze kupić figi w tym roku, to na pewno zrobię kolejną partię figowych chipsów.





Figi myjemy, osuszamy i kroimy w cienkie około 2-3 mm plasterki. Plasterki fig układamy na sitach suszarki i suszymy początkowo na najwyższej mocy, a potem na niższej. Suszenie fig w mojej suszarce zajęło mi około 16 godzin. Czas suszenia zależy od mocy suszarki i grubości plasterków. Gotowe chipsy figowe przechowujemy w szczelnie zamkniętym pojemniku lub słoiku. 






Drogi Czytelniku, jeśli wykorzystałeś ten przepis, zapraszam Cię do przesłania zdjęcia potrawy na adres mailowy: anna.m.loska@gmail.com. Zdjęcie zostanie dołączone do albumu na Facebooku z potrawami wykonanymi przez Czytelników.


czwartek, 25 września 2014

Boczniaki w panierce


Boczniaki w panierce - zaraz obok kotletów z cukinii i kotletów sojowych - są jednym z kulinarnych wspomnień z dzieciństwa. Szybki obiad czy kolacja na ciepło? Zdecydowanie była to jedna z tych trzech wymienionych rzeczy. Niby nic, ot zwykłe grzyby - ale za to jakie dobre! Czasem warto wracać do zwyczajnych starych potraw. A wy lubicie boczniaki w panierce?




  • boczniaki
  • jajko 
  • mąka
  • bułka tarta
  • sól
  • olej do smażenia 

Boczniaki oprószamy solą i odstawiamy na kilka minut. W miseczce roztrzepujemy jajko. Boczniaki obtaczamy najpierw w mące, następnie w jajku, a na końcu w bułce tartej - tak przygotowane grzyby smażymy na rozgrzanym oleju na zloty kolor z obydwu stron. Usmażone boczniaki odkładamy na papierowy ręcznik kuchenny, aby odsączyć je z nadmiaru tłuszczu. Podajemy gorące. 





Drogi Czytelniku, jeśli wykorzystałeś ten przepis, zapraszam Cię do przesłania zdjęcia potrawy na adres mailowy: anna.m.loska@gmail.com. Zdjęcie zostanie dołączone do albumu na Facebooku z potrawami wykonanymi przez Czytelników.


niedziela, 21 września 2014

Gołąbki z podgrzybkami i kaszą w czerwonej kapuście


Gdzieś z tyłu głowy majaczyło mi wspomnienie z dzieciństwa maminych gołąbków z pieczarkami w czerwonej kapuście - mama zrobiła je tylko raz na jakąś rodzinną imprezę. Zupełnie nie pamiętam jak smakowały, ale bardzo podobał mi się ich wygląd: fioletowe kapuściane liście oblane jasnym pieczarkowym sosem - w moich dziecięcych oczach to było coś pięknego :) Postanowiłam zrobić coś podobnego. Pieczarki zamieniłam na podgrzybki, dodałam kaszę gryczaną i mięso - to połączenie zdecydowanie się sprawdziło!




  • 1 duża kapusta czerwona
  • 100 g kaszy gryczanej 
  • 300 g podgrzybków
  • 250 g mielonego mięsa indyczego lub innego
  • 2 duże cebule
  • około 1,5 l bulionu drobiowego 
  • 1 łyżka masła. 
  • 1 łyżka mąki 
  • 1 łyżka czarnuszki 
  • pieprz
  • sól 

Wierzchnie liście z kapusty obrywamy i odkładamy - wykorzystamy je potem do wyłożenia dna garnka. Z kapusty wycinamy głąb, wkładamy ją do dużego garnka z wrzątkiem i gotujemy przez około 8-10 minut. Po tym czasie z kapusty delikatnie oddzielamy poszczególne liście. Czerwona kapusta jest bardziej zbita od białej czy włoskiej, dlatego oddzielanie liście jest trochę trudniejsze, ale da się to zrobić tak, żeby nie uszkodzić liści. Oddzielone liście odkładamy do wystudzenia. Kaszę gotujemy al dente w nieosolonej wodzie. Cebulę drobno siekamy. Grzyby oczyszczamy, większe kroimy na mniejsze kawałki. Cebulę szklimy na maśle, dodajemy do niej grzyby i dusimy przez kilka minut. Połowę podduszonych grzybów mieszamy z wystudzoną kaszą oraz z mięsem. Tak przygotowany farsz doprawiamy do smaku solą, pieprzem i 1/2 łyżki czarnuszki. Z każdego liścia kapusty ścinamy zgrubienie. Na brzegu liścia układamy porcję farszu i zawijamy tak jak krokiety: najpierw brzegi do środka, a następnie całość ciasno zwijamy w rulon. Na dnie garnka układamy odłożone wcześniej liście kapusty. W garnku ciasno układamy gołąbki, zalewamy je bulionem drobiowym i dusimy pod przykryciem przez około 50-60 minut. Gdy gołąbki się duszą, przygotowujemy sos. Pozostałe podduszone grzyby posypujemy mąką, dokładnie mieszamy i dusimy przez około 2-3 minuty. Następnie podlewamy je wodą i dusimy do czasu aż grzyby będą miękkie, a sos osiągnie odpowiednią gęstość. Gołąbki podajemy polane sosem i posypane czarnuszką.




Drogi Czytelniku, jeśli wykorzystałeś ten przepis, zapraszam Cię do przesłania zdjęcia potrawy na adres mailowy: anna.m.loska@gmail.com. Zdjęcie zostanie dołączone do albumu na Facebooku z potrawami wykonanymi przez Czytelników.


sobota, 20 września 2014

Camembert zapiekany z figami


Figi to chyba moje ulubione owoce. Słodkie, mięciutkie, o ciekawej strukturze. Wprawdzie te, które możemy kupić w Polsce, nie dorównują smakiem tym, które można dostać w krajach w których dojrzewają sobie na drzewach... Ale i tak gdy nachodzi jesień, nie potrafię sobie odmówić i kupuję je, gdy tylko pojawią się w sklepach. Czasem dopisuje mi szczęście i trafiam na naprawdę dojrzałe owoce, nieodbiegające smakiem od tych, które jedliśmy w Czarnogórze, Turcji czy na Maderze. Z ostatnio zakupionych fig, stworzyłam nam szybkie danie - obłędne w smaku - idealnie na leniwe śniadanie lub niespieszną kolację przy lampce wina. Camembert i figi to idealnie dobrana para - przekonajcie się sami! 




  • 1 camembert 
  • 4-5 fig
  • 4 łyżki octu balsamicznego 
  • 1 łyżeczka miodu
  • świeżo zmielony czarny pieprz
  • masło do wysmarowania kokilek 




Dwie kokilki lub inne naczynia do zapiekania smarujemy masłem. Figi kroimy na plastry i wykładamy nimi dno i boki kokilek - kilka plasterków pozostawiamy. Figi skrapiamy octem balsamicznym wymieszanym miodem i delikatnie posypujemy pieprzem. Camembert przekrawamy na dwa plastry, a każdy z plastrów po stronie ze skórką nacinamy w kratkę. Tak przygotowany ser układamy w kokilkach na figach. Na wierzchu układamy po kilka pozostałych plasterków fig. Całość skrapiamy octem balsamicznym wymieszanym z miodem i delikatnie pieprzymy. Kokilki wkładamy do piekarnika nagrzanego do temperatury 180 stopni C. i zapiekamy przez około 15 minut. Podajemy gorące z chrupiącymi grzankami. 




Drogi Czytelniku, jeśli wykorzystałeś ten przepis, zapraszam Cię do przesłania zdjęcia potrawy na adres mailowy: anna.m.loska@gmail.com. Zdjęcie zostanie dołączone do albumu na Facebooku z potrawami wykonanymi przez Czytelników.


środa, 17 września 2014

Panna cotta ze słonym karmelem i orzechami laskowymi


Jesień zagościła już na dobre. Na szczęście na razie jest to piękna polska złota jesień: wielobarwne drzewa, liście szurające pod butami, nitki babiego lata, parkowe alejki pełne kasztanów oraz żołędzi, no i oczywiście stragany uginające się pod ciężarem sezonowych owoców i warzyw. Nieodzownym elementem tej pory roku są orzechy - moje ulubione to laskowe - i właśnie one są jednym ze składników deseru, który dzisiaj chcę Wam pokazać. Deser jest trochę niezwykły, gdyż łączy w sobie smak słodki i słony, ale zapewniam Was, że wszystko idealnie się komponuje i tworzy spójną całość.  Panna cotta ze słonym karmelem nie tylko za sprawą orzechów jest jesiennym dresem. Również jej złoto-brązowa kolorystyka wpasowuje się w barwy złotej polskiej jesieni. 






Panna cotta
  • 500 ml śmietany 30% tł.
  • 1 łyżka żelatyny
  • 2 łyżki ciepłej wody
  • 80 g cukru pudru

Słony sos karmelowy
  • 3 łyżki białego cukru
  • 1 łyżeczka soli wielickiej 
  • około 8 łyżek śmietany 30% tł.
  • 1 łyżka masła

Dekoracja karmelowa
  • 2 łyżki cukru
  • 1/4 łyżeczki soli wielickiej

Dodatkowo
  • garść orzechów laskowych




Najpierw przygotowujemy panna cottę. Żelatynę mieszamy z ciepłą wodą i odstawiamy na 5 minut do namoczenia. Śmietanę przelewany do garnka, dodajemy cukier puder i podgrzewamy na małym ogniu, mieszając, aż cukier się rozpuści. Należy pamiętać, aby śmietany nie zagotować, a tylko podgrzać. Gdy cukier już się rozpuści, dodajemy żelatynę i mieszamy, aż całkowicie rozpuści się w gorącej śmietance. Całość odstawiamy do ostygnięcia, a następnie wlewamy do filiżanek. Filiżanki wkładamy do lodówki, by panna cotta zastygła.

Następnie zajmujemy się przygotowaniem słonego karmelu. Na rozgrzanej suchej patelni karmelizujemy cukier. Gdy się roztopi i przybierze złoto-brązowy kolor, dodajemy do niego sól, śmietanę oraz masło. Całość dokładnie mieszamy i podgrzewamy do czasu połączenia się wszystkich składników w gładki sos.

Gdy panna cotta stężeje, przygotowujemy karmelową dekorację. Na suchej rozgrzanej patelni karmelizujemy cukier. Pod koniec karmelizacji dodajemy sól i całość dokładnie mieszamy. Tak powstałym gorącym karmelem wylewamy esy floresy na papier do pieczenia i odstawiamy do zastygnięcia. Stężały karmel łamiemy na mniejsze kawałki.

Na talerzach robimy esy floersy ze słonego sosu karmelowego. Panna cotę wykładamy na tak przygotowane talerzyki. Aby łatwo wyszła z filiżanek, można je na kilka sekund wstawić do gorącej wody. Należy jednak uważać, aby nie przesadzić z temperaturą i czasem. Na wierzchu panna cotty robimy kilka esów floresów ze słonego sosu karmelowego. Całość posypujemy orzechami laskowymi (część orzechów możemy zostawić w całości, a część posiekać). W środek panna cotty wbijamy karmelową dekorację.




Drogi Czytelniku, jeśli wykorzystałeś ten przepis, zapraszam Cię do przesłania zdjęcia deseru na adres mailowy: anna.m.loska@gmail.com. Zdjęcie zostanie dołączone do albumu na Facebooku z potrawami wykonanymi przez Czytelników.


piątek, 12 września 2014

Grzanki z kozim serem i karmelizowanymi kurkami


Szczyt sezonu kurkowego w tym roku mnie ominął, bo akurat byliśmy na urlopie. Ale na szczęście jeszcze można je spotkać w niektórych sklepach. Z tych ostatnio zakupionych zrobiłam szybką kolację, czyli grzanki z kozim serem, roszponką i karmelizowanymi kurkami. Takie grzanki to świetny pomysł, gdy chcemy zejść coś na ciepło, ale nie mamy zbyt wiele czasu albo ochoty na dłuższe stanie w kuchni. Składniki grzanek można oczywiście dowolnie wymieniać i tworzyć własne smakowite kompozycje. Na blogu znajdziecie też grzanki z serem pleśniowym, gruszką i orzechami.  Która wersja bardziej przypadła Wam do gustu? Dodam tylko, że obydwie są smakowite! 




  • kozi ser
  • kurki
  • pieczywo pełnoziarniste lub inne
  • roszponka 
  • 1-2 łyżeczki miodu
  • pieprz
  • sól


Pieczywo kroimy na kromki. Na każdej kromce układamy plastry koziego sera. Tak przygotowane kromki układamy na blasze i wkładamy do nagrzanego do 200 stopni C. piekarnika na kilka minut, do czasu aż pieczywo stanie się chrupkie, a ser zacznie się topić. Na patelni rozgrzewamy miód i karmelizujemy na nim kurki, doprawiamy je do smaku solą oraz pieprzem. Grzanki wyciągamy z piekarnika, układamy na nich roszponkę oraz gorące kurki. Podajemy od razu :)


   


Drogi Czytelniku, jeśli wykorzystałeś ten przepis, zapraszam Cię do przesłania zdjęcia potrawy na adres mailowy: anna.m.loska@gmail.com. Zdjęcie zostanie dołączone do albumu na Facebooku z potrawami wykonanymi przez Czytelników.


czwartek, 11 września 2014

Sałatka z karmelizowanym kurczakiem i nasturcjami


Nasturcje to jedne z popularniejszych kwiatów jadalnych. Mają piękny pomarańczowy lub żółty kolor, więc idealnie nadają się do dekoracji potraw, a dzięki swojemu wyrazistemu pieprzowemu smakowi dobrze komponują się z wieloma produktami. Nasturcje wypatrzyłam w ogródku Teściowej. Początkowo miałam wyrzuty sumienia, że ograbiam jej ogród z tych niezwykle dekoracyjnych kwiatów, ale Lidzia - moja Teściowa - jest tak kochana, że od razu pozwoliła mi zebrać nasturcje, rozwiewając tym samym wszelkie wątpliwości. Po powrocie do Krakowa zrobiłam lekką sałatkę z karmelizowanym kurczakiem, mozzarellą i roszponką, a jej dopełnieniem były właśnie nasturcje.  




  • 1 pierś z kurczaka
  • 1 kulka mozzarelli
  • 3-4 garści roszponki
  • kilka kwiatów nasturcji
  • garść orzechów laskowych
  • 1 łyżka oleju z orzechów laskowych
  • 1 łyżka octu balsamicznego
  • 1 łyżka miodu
  • sól


   


Pierś z kurczaka kroimy w niewielkie paski. Na rozgrzaną patelnię wylewamy łyżkę miodu, dodajemy pokrojone mięso i podsmażamy je na złoty kolor przez kilka minut. Na dużym talerzu układamy roszponkę, a na niej pokroją w plasterki mozzarellę i karmelizowane mięso z piersi kurczaka. Pozostały na patelni miód mieszamy z olejem z orzechów włoskich oraz z octem balsamicznym. Tak powstały sos delikatnie solimy i polewamy nim roszponkę, mozzarellę i kurczaka. Całość posypujemy posiekanymi orzechami laskowymi. Na wierzchu układamy nasturcje. 




Drogi Czytelniku, jeśli wykorzystałeś ten przepis, zapraszam Cię do przesłania zdjęcia potrawy na adres mailowy: anna.m.loska@gmail.com. Zdjęcie zostanie dołączone do albumu na Facebooku z potrawami wykonanymi przez Czytelników.


poniedziałek, 8 września 2014

Dżem mirabelkowy


Mirabelki to takie trochę zapomniane owoce. Często rosną gdzieś przy drogach, a ich owoce są rozdeptywane przez ludzi i rozjeżdżane przez samochody. Rosną sobie też przy polach i łąkach lub w opuszczonych i zdziczałych ogrodach. Ostatnimi czasy mirabelki nie cieszą się zbyt dużą popularnością, a zupełnie nie słusznie! Te małe żółte kulki nie tylko uroczo wyglądają. Dobrze dojrzałe wypełniają nasze usta rozkoszną słodyczą i są doskonałym źródłem witaminy C oraz prowitaminy A. Zbierania mirabelek w środku miasta nie polecam, ale już gdzieś na obrzeżach czy na wsi jak najbardziej. Podczas urlopu na Podlasiu co krok spotykaliśmy mirabelkowe drzewa uginające się od owoców. Na podlaskich łąkach nad Bugiem, z dala od miejskiego zgiełku i zanieczyszczeń nazbieraliśmy całą torbę tych żółciutkich śliwek. Bez problemu przetrwały drogę do Krakowa, więc mogłam poszaleć w kuchni. Powstał dżem i tarta z mirabelkami, a w wielkim słoju tworzy się nalewka. Dzisiaj podzielę się z Wami przepisem na słodki dżem.



  • 1 kg mirabelek
  • 500-700 g cukru

Mirabelki myjemy i pozbawiamy pestek. Tak przygotowane owoce zasypujemy cukrem i gotujemy - pamiętając o częstym mieszaniu - na bardzo małym płomieniu do czasu aż się rozgotują, a dżem uzyska pożądaną konsystencję. Ilość cukru dostosowujemy do własnych upodobań smakowych. Gdy dżem zacznie gęstnieć, warto zrobić próbę tężenia na mocno schłodzonym talerzyku - gdy wylana na niego odrobina dżemu szybko zastygnie, będzie to oznaczało, że dżem był już wystarczająco długo gotowany. Gorący dżem przekładamy do czystych słoików, szczelnie zakręcamy i odstawiamy do góry dnem. 





Drogi Czytelniku, jeśli wykorzystałeś ten przepis, zapraszam Cię do przesłania zdjęcia dżemu na adres mailowy: anna.m.loska@gmail.com. Zdjęcie zostanie dołączone do albumu na Facebooku z potrawami wykonanymi przez Czytelników.


piątek, 5 września 2014

Ryba z owocami - wspólne gotowanie - dorsz ze smażonym bananem i konfiturą marakujową


Ostatnie dni miałam całkowicie wypełnione różnymi sprawami: wychodziłam z domu rano i wracałam późnym wieczorem. Nie miałam nawet czasu, żeby opublikować nowy przepis na blogu, a o przebraniu zdjęć z urlopu nawet nie wspominam... Tak więc na kulinarną relację z pobytu na Maderze będziecie musieli jeszcze trochę poczekać. Ale tymczasem mam dla Was przepis na danie, które zachwyciło mnie podczas pobytu na tej portugalskiej wyspie. Połączenie ryby z bananem i konfiturą marakujową może wydawać się zaskakujące, a nawet dziwne, ale zapewniam Was, że smaki idealnie ze sobą współgrają. Niektórzy mówią, że to potrawa, która z kuchnią maderyjską ma niewiele wspólnego i została wymyślona specjalnie pod turystów, a znowu inni zapewniają, że na Maderze jada się tak od dawna. Jakby nie było, nie zmienia to faktu, że ryba ze smażonym bananem i konfiturą marakujową to kulinarne mistrzostwo świata! To niezwykle smaczne danie jest proste i szybkie w przygotowaniu. Na Maderze jest to obowiązkowo pałasz - ryba zamieszkująca wschodnią część Oceanu Atlantyckiego. W Polsce pałasza nie dostaniemy, ale z powodzeniem można go zastąpić dorszem. Gdy Agnieszka i Łucja zaprosiły mnie do wspólnego gotowania pod hasłem Ryba z owocami, to do razu pomyślałam o dorszu z bananem i marakujową konfiturą. Akcja dziewczyn ma służyć rozpowszechnianiu dań rybnych. Przyznajcie, że to rewelacyjna inicjatywa! Linki do przepisów wszystkich dziewczyn, które brały udział w akcji Ryba z owocami znajdziecie poniżej przepisu.


   

  • 2 filety z dorsza
  • 2 banany 
  • konfitura marakujowa
  • 4 ząbki czosnku 
  • świeżo zmielony czarny pieprz
  • sól
  • mąka pszenna
  • 2 jajka 
  • 1 łyżka masła
  • oliwa 


Filety z dorsza nacieramy czosnkiem przeciśniętym przez praskę oraz solą i pieprzem. Tak przygotowane ryby odstawiamy na co najmniej godzinę. Po upływie tego czasu filety obtaczamy najpierw w mące, a następnie w rozbełtanym jajku i smażymy na rozgrzanej oliwie. Na osobnej patelni rozpuszczamy masło. Banany obieramy ze skórki, obtaczamy je mące oraz w jajku i smażymy na maśle na złoty kolor z każdej strony. Na talerzu układamy usmażonego dorsza, a na nim banana. Obok kładziemy łyżkę konfitury marakujowej. Danie podajemy z ziemniakami (pieczonymi lub gotowanymi) albo z frytkami. Inny sposób na podanie tej potrawy - znany mi również z Madery - to pokrojenie banana na plasterki i podduszenie na maśle. Tak przygotowanego banana układamy na usmażonej rybie. Obydwie wersje bardzo Wam polecam!




Linki do przepisów dziewczyn, które brały udział 
w akcji Ryba z owocami - dzięki za wspólne gotowanie! :)












A poniżej zdjęcia pałaszy z bananem, które jedliśmy na Maderze.






Drogi Czytelniku, jeśli wykorzystałeś ten przepis, zapraszam Cię do przesłania zdjęcia potrawy na adres mailowy: anna.m.loska@gmail.com. Zdjęcie zostanie dołączone do albumu na Facebooku z potrawami wykonanymi przez Czytelników.