środa, 28 sierpnia 2013

Zupa krem z ogórków z purée ryżowym Julii Child


Przeglądałam ostatnio książkę Julii Child i wpadł mi w oko przepis na beztłuszczową zupę krem z ogórków z purée ryżowym. Zagęszczenie zupy odrobiną ryżu okazało się genialnym pomysłem! Że też sama na to nie wpadłam... no ale w końcu jestem jestem zwykłym szarakiem, a nie Julią Child, więc to pewnie dlatego ;) A tak poważnie, to zupa jest naprawdę bardzo dobra, więc koniecznie wypróbujcie ten przepis. 




Porcja dla 6-8 osób

  • 4-5 dużych ogórków
  • 3/4 szklanki pokrojonych w plasterki łodyg selera naciowego
  • 1 i 1/2 szklanki pokrojonej w plasterki cebuli
  • 4-5 szklanek wywaru drobiowego
  • 1/3 szklanki surowego białego ryżu
  • 2 łyżeczki octu winnego
  • 2 łyżeczki soli
  • świeżo zmielony czarny pieprz
  • odrobina kwaśnej śmietany (opcjonalnie) 
  • świeży koperek


Ogórki obieramy. Połowę jednego ogórka odkładamy do dekoracji, a pozostałe przekrawamy wzdłuż i łyżeczką wybieramy nasionka. Ogórki kroimy w plasterki i mieszamy z octem winnym oraz solą i odstawiamy na około 30 minut. Seler i cebulę gotujemy na wolnym ogniu z 2 szklankami wywaru drobiowego, aż zrobią się bardzo miękkie i półprzezroczyste, a następnie dorzucamy ryż i wlewamy pozostały wywar drobiowy. Dodajemy ogórki wraz z sokiem który z nich wypłynął i całość gotujemy do czasu aż ryż zrobi się miękki. Na końcu zupę miksujemy blenderem, tak aby powstał gładki krem. Tak przygotowaną zupę przed podaniem dekorujemy kleksem ze śmietany (ja z tego zrezygnowałam), kilkoma plasterkami ogórka i świeżym koperkiem. 





Drogi Czytelniku, jeśli wykorzystałeś ten przepis, zapraszam Cię do przesłania zdjęcia zupy na adres mailowy: anna.m.loska@gmail.com. Zdjęcie zostanie dołączone do albumu na Facebooku z potrawami wykonanymi przez Czytelników.



W kuchni z Julią Child


poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Tort cytrynowo-borówkowy


Wczoraj - czyli 25 sierpnia - mój kochany Dziadziuś świętował 85. urodziny. Z tej okazji zrobiłam mu tort. Chciałam, żeby był lekki, więc zrezygnowałam z obłożenia go masą cukrową. Mimo że dekoracja tortów kremami nie jest moją mocną stroną, to uważam że ten urodzinowy torcik wyszedł mi całkiem ładnie. Do stworzenia tortu o smaku borówek i cytryn zainspirowała mnie Marta z bloga Z zapachem wanilii we włosach. Gdy zobaczyłam jej wpis o ślubnym torcie muffinkowym właśnie w tych smakach, to pomyślałam sobie, że połączenie borówek i cytryn musi rewelacyjnie smakować. Stworzyłam więc coś podobnego, aczkolwiek użyłam własnych przepisów na biszkopt i kremy. I powiem Wam, że tort był naprawdę pyszny! 




Biszkopt cytrynowy
  • 6 jajek
  • 1 i 1/4 szklanki cukru
  • 2 szklanki mąki
  • 1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
  • skórka otarta z 3 cytryn
  • sok wyciśnięty z 1/2 cytryny

Białka ubijamy na sztywną pianę. Dodajemy do nich stopniowo cukier i żółtka i dalej ubijamy do czasu aż cukier będzie niewyczuwalny. Następnie wsypujemy mąkę wymieszaną z proszkiem do pieczenia oraz skórkę i sok z cytryny. Delikatnie mieszamy. Ciasto przelewamy do tortownicy o średnicy 20 cm i pieczemy w temperaturze około 190 stopnic C. do tzw. suchego patyczka.





Krem cytrynowy 
  • 500 g serka mascarpone
  • 3-4 łyżki cukru pudru
  • 150 g miękkiego masła
  • skórka otarta z 3 cytryn
  • sok wyciśnięty z 2 cytryn

Serek ucieramy z cukrem pudrem na gładki krem. Następnie stopniowo dodajemy miękkie masło i dalej ucieramy. Powstały krem łączymy z sokiem i skórką z cytryn - dokładnie mieszamy.


Krem borówkowy
  • 250 g serka mascarpone
  • 50 g miękkiego masła
  • 1-2 łyżki cukru pudru
  • 1 szklanka borówek (jagód)

Serek ucieramy z cukrem pudrem na gładki krem. Następnie stopniowo dodajemy miękkie masło i dalej ucieramy. Borówki rozdrabniamy blenderem na jednolitą masę i łączymy z powstałym kremem.


Dodatkowo 
  • 1 szklanka borówek (jagód)
  • 2 łyżki wódki z mirabelek lub inny alkohol
  • 3 łyżki cukru
  • listki mięty


   


3 łyżki cukru rozpuszczamy w 3/4 szklanki gorącej wody, dodajemy 2 łyżki wódki z mirabelek lub inny alkohol i dokładnie mieszamy. Wystudzony biszkopt przecinamy na 3 blaty. Każdy z blatów nasączamy powstałym ponczem. Jeden z blatów układamy na dnie tortownicy i rozsmarowujemy na nim 3/4 kremu borówkowego. Przykrywamy drugim blatem i rozsmarowujemy na nim część kremu cytrynowego. Całość przykrywamy trzecim blatem biszkoptowym i odstawiamy na lodówki na co najmniej pół godziny. Po tym czasie wyciągamy tort z tortownicy. Jego wierzch i boki smarujemy cienką warstwą kremu cytrynowego. Pozostały krem cytrynowy przekładamy do rękawa cukierniczego i za pomocą tylki nr 125 dekorujemy* boki tortu. Tylką w kształcie otwartej gwiazdy dekorujemy brzeg wierzchu tortu. Pozostałym kremem borówkowym tworzymy napis. Tort dowolnie dekorujemy borówkami i listkami mięty. Wkładamy do lodówki do stężenia. 

* Należy pamiętać, że krem na bazie serka serka mascarpone nie jest tak sztywny jak krem maślany, więc dekoracje nie będą tak precyzyjne jak w przypadku kremu maślanego.





Drogi Czytelniku, jeśli wykorzystałeś ten przepis, zapraszam Cię do przesłania zdjęcia tortu na adres mailowy: anna.m.loska@gmail.com. Zdjęcie zostanie dołączone do albumu na Facebooku z potrawami wykonanymi przez Czytelników.



niedziela, 25 sierpnia 2013

Kotlety z cukinii


Kotlety z cukinii, to jedno ze wspomnień mojego dzieciństwa. Pamiętam, że
 w okresie wakacyjnym bardzo często robiła je moja Mama. Czasem na obiad, 
częściej na kolację. Uwielbiałam je i dalej uwielbiam. Wyśmienicie smakują 
jeszcze gorące, gdy parzą palce i język, ale równie smaczne są na zimno.
 Przygotowanie ich jest tak proste, że to raczej pomysł niż przepis. 
Pewnie wszyscy je znacie, ale są tak pyszne, że koniecznie
 musiałam je tu zamieścić. Polubił je nawet
 mój mięsożerny Mąż :)




  • 1 cukinia
  • 2-3 jajka
  • mąka
  • bułka tarta
  • pieprz ziołowy
  • sól
  • olej


Cukinię myjemy, osuszamy i kroimy na plastry o grubości około 1 cm. Plastry cukinii solimy i pieprzymy z obu stron, odstawiamy na około 10 minut. Jajka wbijamy do głębokiego talerza i roztrzepujemy je widelcem. Na osobne talerze wysypujemy mąkę i bułkę tartą. Plastry cukinii obtaczamy najpierw w mące, następnie w jajku i na końcu w bułce tartej. Smażymy je na rozgrzanym oleju na złoty kolor. Upieczone cukiniowe kotlety odsączamy z nadmiaru tłuszczu na papierowym ręczniku. 





Drogi Czytelniku, jeśli wykorzystałeś ten przepis, zapraszam Cię do przesłania zdjęcia potrawy na adres mailowy: anna.m.loska@gmail.com. Zdjęcie zostanie dołączone do albumu na Facebooku z potrawami wykonanymi przez Czytelników.


Limonkowe ciasto z borówkami amerykańskimi i poziomkami


Niedawno je zamroziłam, ale nie poleżały zbyt długo, bo wpadłam na 
pomysł, żeby upiec z nimi ciasto. Mowa oczywiście o poziomkach i borówce 
amerykańskiej. A ciasto jest limonkowe, wilgotne i z mnóstwem owoców 
zarówno w środku, jak i na zewnątrz. Całości dopełnia polewa 
z białej czekolady. Mówię Wam: niebo w gębie! :)

  


  • 1 jajko
  • 1 szklanka cukru
  • niepełna szklanka mleka (około 220 ml)
  • 70 g rozpuszczonego i wystudzonego masła lub margaryny
  • 1 i 3/4 szklanki mąki pszennej
  • 1,5 łyżeczki proszku do pieczenia
  • skórka otarta z 2 limonek
  • sok wyciśnięty z 2 limonek
  • około 2 szklanki borówek amerykańskich
  • około 1/2 szklanki poziomek
  • 150 g białej czekolady
  • 4 łyżki śmietany 30%

Cukier ucieramy z jajkami na gładką i puszystą masę. Następnie stopniowo dodajemy masło i dalej ucieramy. Do powstałej masy dodajemy mąkę wymieszaną z proszkiem do pieczenia oraz mleko, sok i skórkę otartą z limonek. Całość dokładnie mieszamy. Dodajemy szklankę borówek amerykańskich i delikatnie mieszamy. Powstałe ciasto przelewamy do foremki wysmarowanej margaryną i oprószonej kaszą manną. Ciasto pieczemy przez około 45-50 minut, w temperaturze około 190 stopni C, do tzw. suchego patyczka. Ciasto piekłam w foremce o wymiarach 25x11 cm. W kąpieli wodnej rozpuszczamy białą czekoladę i mieszamy ją ze śmietaną do uzyskania jednolitej konsystencji. Tak przygotowaną polewą smarujemy wierzch i boki przestudzonego ciasta. Na wierzchu ciasta - zanim polewa zastygnie - układamy pozostałe borówki i poziomki. Ja ułożyłam z nich szeroki pas przez środek, ale równie dobrze można posypać nimi całą powierzchnię ciasta. Ciasto wstawiamy do lodówki, żeby polewa całkowicie zastygła.




Drogi Czytelniku, jeśli wykorzystałeś ten przepis, zapraszam Cię do przesłania zdjęcia ciasta na adres mailowy: anna.m.loska@gmail.com. Zdjęcie zostanie dołączone do albumu na Facebooku z potrawami wykonanymi przez Czytelników.

czwartek, 22 sierpnia 2013

Musaka


Musaka to chyba jedno z najbardziej znanych dań kuchni greckiej. Ta zapiekanka z bakłażanów i mielonej baraniny ma chyba tyle wersji ile jest osób ją przygotowujących. To trochę tak jak z naszym bigosem czy z gruzińską zupa lobio. Moja wersja musaki odrobinę obiega od tradycyjnej, gdyż baraninę zastąpiłam wieprzowiną. Zrezygnowałam również z sosu beszamelowego, który zastąpiłam żółtym serem. 




  • 500 mielonego mięsa wieprzowego
  • 2-3 bakłażany
  • 8 ząbków czosnku
  • 4-5 pomidorów lub puszka pomidorów 
  • 2 duże cebule
  • pęczek natki pietruszki
  • zioła prowansalskie
  • 200 ml czerwonego wytrawnego wina
  • 250 g startego twardego żółtego sera
  • sól

Bakłażany kroimy w plasterki, solimy i odstawiamy na około 20 minut. Po upływie tego czasu bakłażany opłukujemy pod bieżącą wodą i osuszamy papierowym ręcznikiem. Cebulę i czosnek drobno siekamy, a następnie podsmażamy na odrobinie oliwy na rozgrzanej patelni. Następnie dodajemy mięso mielone i smażymy przez kilka minut. Gdy mięso się podsmaży, dodajemy pozbawione skórki i pokrojone w kostkę pomidory, posiekaną natkę pietruszki i wino. Całość doprawiamy do smaku ziołami prowansalskimi i dusimy przez około 10 minut. Naczynie żaroodporne smarujemy oliwą. Na dnie układamy warstwę bakłażanów, następnie warstwę mięsa i posypujemy ją odrobiną startego żółtego sera. Następnie znowu warstwa bakłażanów i mięsa, odrobina startego sera i pozostałe bakłażany. Całość po wierzchu posypujemy pozostałym żółtym serem. Tak przygotowaną musakę wstawiamy do piekarnika nagrzanego do temperatury 200 stopni C. i pieczemy przez około 40 minut.





Drogi Czytelniku, jeśli wykorzystałeś ten przepis, zapraszam Cię do przesłania zdjęcia potrawy na adres mailowy: anna.m.loska@gmail.com. Zdjęcie zostanie dołączone do albumu na Facebooku z potrawami wykonanymi przez Czytelników.

środa, 21 sierpnia 2013

Fusilli al Torchio z karczochami i wątróbką


Dzisiaj kolejny pomysł na szybki obiad z makaronem
w roli głównej. Tym razem z dodatkiem karczochów
i wątróbki. Wiem, że nie wszyscy lubią wątróbkę,
ale to połączenie jest rewelacyjne :)




  • 250 g makaronu Fusilli al Torchio
  • 300 g wątróbki drobiowej
  • olej rzepakowy do smażenia + 1-2 łyżeczki do polania
  • 3 karczochy
  • około 8-10 suszonych pomidorów w zalewnie z oliwy
  • 3 ząbki czosnku
  • 2-3 garści startego parmezanu
  • świeżo zmielony czarny pieprz
  • sól


Wątróbkę smażymy na oleju przez kilka minut, a następnie odsączmy ją z nadmiaru tłuszczu na ręczniku papierowym. Gdy wątróbka wystygnie kroimy ją w paski. Karczochy obieramy - dokładną instrukcję jak to zrobić, znajdziecie TUTAJ - a następnie kroimy je w paski, wrzucamy na około 2 minuty do wrzątku wymieszanego z odrobiną soku z cytryny. Po tym czasie karczochy odcedzamy i odkładamy do wystudzenia. Makaron gotujemy al dente w osolonej wodzie. Suszone pomidory kroimy w słupki. Gorący makaron mieszamy z wątróbką, karczochami, pomidorami oraz z 1-2 łyżeczkami oleju rzepakowego. Po wierzchu posypujemy startym parmezanem. 




Drogi Czytelniku, jeśli wykorzystałeś ten przepis, zapraszam Cię do przesłania zdjęcia potrawy na adres mailowy: anna.m.loska@gmail.com. Zdjęcie zostanie dołączone do albumu na Facebooku z potrawami wykonanymi przez Czytelników.

wtorek, 20 sierpnia 2013

Naleśniki bazyliowe z kurczakiem, mozzarellą i orzechami laskowymi


Pamiętacie ogromny pęk bazylii, który jakiś czas temu dostałam od Cioci Hani i Wujka Krzyśka?
 Pisałam o nim TUTAJ. Część tej bazylii zużyłam do zrobienia aromatycznych i zielonych 
bazyliowych naleśników. A że bazylia zdecydowanie kojarzy mi się z kuchnią 
śródziemnomorską, to w naleśniki postanowiłam zawinąć kurczaka 
duszonego z mozzarellą, pomidorkami koktajlowymi i czarnymi 
oliwkami. Dorzuciłam jeszcze trochę orzechów laskowych,
 które całemu daniu nie tylko dodały ciekawego 
smaku, ale i chrupkości. 




Naleśniki
  • 1 jajko
  • 1/2 łyżeczki soli
  • 1 łyżka oleju rzepakowego
  • szczypta sody
  • około 10-12 płaskich łyżek mąki
  • około 1/2 szklanki mleka
  • 2-3 garści listków bazylii 


Nadzienie
  • 2 pojedyncze piersi z kurczaka pokrojone w kostkę
  • 1 duża kulka mozzarelli pokrojona na mniejsze kawałki
  • około 10 pomidorków koktajlowych pokrojonych na ćwiartki 
  • 1/2 szklanki czarnych oliwek pokrojonych w plasterki  + 2-3 oliwki do dekoracji
  • 2 garści drobno posiekanych orzechów laskowych + kilka do dekoracji
  • 2 garści posiekanych listków bazylii + gałązki do dekoracji 
  • olej rzepakowy do smażenia 
  • świeżo zmielony czarny pieprz
  • sól


Najpierw przygotowujemy ciasto na naleśniki: dokładnie mieszamy ze sobą jajko, mąkę, sodę, olej, sól i mleko. Ciasto powinno mieć konsystencję śmietany. Jeśli wyszło zbyt gęste, dolewamy trochę mleka. Bazyliowe listki dokładnie rozdrabniamy za pomocą blendera i łączymy z ciastem. Tak przygotowane ciasto odstawiamy na około 20 minut. Po tym czasie na dobrze rozgrzanej patelni smażymy cienkie naleśniki. Z takiej ilości - w zależności od wielkości patelni wyjdzie około 8-10 naleśników.

Następnie przygotowujemy nadzienie do naleśników. Pokrojoną pierś z kurczaka podsmażamy na oleju przez kilka minut. Dodajemy mozzarellę, pomidorki, oliwki, orzechy laskowe oraz bazylię. Całość dalej podsmażamy przez kilka minut do czasu aż mozzarella zacznie się topić, a pomidorki będą puszczały sok. Na końcu całość doprawiamy do smaku solą i pieprzem. 

Gorące nadzienie układamy na połowie naleśnika. Następnie składamy go na pół i jeszcze raz na pół - tak aby powstały trójkąty. Po wierzchu naleśniki posypujemy pokrojonymi w plasterki oliwkami i posiekanymi orzechami laskowymi. Dekorujemy gałązką bazylii. 




Drogi Czytelniku, jeśli wykorzystałeś ten przepis, zapraszam Cię do przesłania zdjęcia naleśników na adres mailowy: anna.m.loska@gmail.com. Zdjęcie zostanie dołączone do albumu na Facebooku z potrawami wykonanymi przez Czytelników.


czwartek, 15 sierpnia 2013

Muffiny z brzoskwiniami i czekoladą


W dzisiejszy wolny od pracy dzień postanowiliśmy wybrać się z Przyjaciółmi na wycieczkę. Małopolska jest przecież taka piękna, a stosunkowo niewiele miejsc w niej widzieliśmy. Naszym celem było Zalipie, czyli Malowana Wieś, która zachwyciła mnie barwnymi malowanymi chatami. Już dawno planowaliśmy się tam wybrać i w końcu nam się udało. W drodze powrotnej zahaczyliśmy jeszcze Tarnów i Nowy Nowy Wiśnicz. Pogoda dopisała, zobaczyliśmy prawie wszystko co chcieliśmy - jedynie na zamek w Nowym Wiśniczu dojechaliśmy za późno, żeby zwiedzić jego wnętrze, ale przynajmniej mamy pretekst, żeby znowu się tam wybrać :) Tak więc bardzo miło spędziliśmy dzień. A na drogę upiekłam nam pyszne muffinki z brzoskwiniami i mleczną czekoladą. Pierwszy raz upiekłam je kilka dni temu, ale wtedy tak szybko zniknęły, że nie zdążyłam im zrobić zdjęć... A to może świadczyć tylko o tym, że muffinki są naprawdę świetne, więc koniecznie wypróbujcie ten przepis!




  • 2 szklanki mąki pszennej
  • 1/2 szklanki cukru
  • 2 łyżeczki proszku do pieczenia
  • 1 szklanka mleka
  • 1/2 szklanki oliwy
  • 2 jajka
  • 2-3 brzoskwinie obrane ze skórki i pokrojone w kostkę
  • 100 g mlecznej czekolady pokrojonej w drobną kostkę
  • cukier puder do posypania muffinek po wierzchu

W jednej misce mieszamy składniki suche: mąkę, cukier, proszek do pieczenia oraz pokrojone brzoskwinie i czekoladę. W drugiej misce mieszamy składniki mokre: mleko, oliwę i jajka. Następnie zawartość obydwu misek łączymy ze sobą. Formę do pieczenie muffinek wykładamy papierowymi papilotkami i wypełniamy je ciastem do 3/4 wysokości. Muffinki pieczemy w piekarniku nagrzanym do temperatury 190 stopni C. przez około 20 minut. Upieczone u wystudzone muffiny posypujemy po wierzchu cukrem pudrem.




Drogi Czytelniku, jeśli wykorzystałeś ten przepis, zapraszam Cię do przesłania zdjęcia muffinów na adres mailowy: anna.m.loska@gmail.com. Zdjęcie zostanie dołączone do albumu na Facebooku z potrawami wykonanymi przez Czytelników.




A na koniec pokażę Wam jeszcze kilka zdjęć z naszej wycieczki. Może skusicie 
się nie tylko na upieczenie muffinek, ale i na odwiedzenie tych pięknych miejsc :)




  












Przyznajcie, że jest tam naprawdę pięknie :)


środa, 14 sierpnia 2013

Torcik lukrem malowany


Zrobiłam wczoraj maleńki torcik. Maleńki, bo zaledwie 
o 15 cm średnicy. Torcik dzisiaj został odebrany i dostałam wieczorem
sms, że wszystkim bardzo smakował. Wnętrze to klasycznie mascarpone i czarna
 porzeczka. Torcik obłożyłam białą masą cukrową, a gałązki i motyla "namalowałam" 
lukrem królewskim. Jak na pierwszy raz, to chyba nie najgorzej mi poszło ;) 
W każdym razie tort się podobał i bardzo smakował, a to najważniejsze :)





wtorek, 13 sierpnia 2013

Makaron z domowym pesto, suszonymi pomidorami i oliwkami


Jak wiecie uwielbiam spędzać czas w kuchni na gotowaniu i pieczeniu, ale czasem zwyczajnie nie mam czasu lub siły na gotowanie. Robię wtedy makaron z domowym pesto, suszonymi pomidorami i oliwkami. Jeśli macie pesto w lodówce, to przygotowanie  tego obiadu zajmie Wam tyle czasu, co ugotowanie makaronu. 




  • 200-250 g makaronu - zazwyczaj używam Spaghetti lub Fusilli al Torchio
  • 2-3 czubate łyżki domowego pesto
  • 1/2 szklanki czarnych oliwek
  • 8-10 suszonych pomidorów w zalewie z oliwy
  • parmezan do posypania
  • listki bazylii do dekoracji


Oliwki kroimy na połówki, a pomidory na mniejsze kawałki. Makaron gotujemy al dente. Gorący makaron mieszamy z pesto oraz z pokrojonymi oliwkami i pomidorami. Przekładamy na talerze, posypujemy starym parmezanem i dekorujemy listkami bazylii. 





Drogi Czytelniku, jeśli wykorzystałeś ten przepis, zapraszam Cię do przesłania zdjęcia potrawy na adres mailowy: anna.m.loska@gmail.com. Zdjęcie zostanie dołączone do albumu na Facebooku z potrawami wykonanymi przez Czytelników.


poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Smoothie z melona i liczi


Liczi to jedne z moich ulubionych owoców. A w połączeniu z melonem 
tworzą pyszne i orzeźwiające smoothie. Dobrze schłodzone będzie
 idealnym napojem na upalne dni, które mam nadzieję jeszcze
 pojawią się w Polsce tego lata :)




  • 1 duży melon
  • 12 -16 owoców liczi
  • sok wyciśnięty z 1/2 limonki
  • skórka otarta z 1 limonki
  • kilka listków mięty + listki do dekoracji


Melona obieramy, oczyszczamy z pestek i kroimy na mniejsze kawałki. Owoce liczi również obieramy ze skórki i pozbawiamy pestek. Kawałki melona i owoce liczi wrzucamy do wysokiego pojemnika, dodajemy sok i skórkę z limonki oraz listki mięty. Całość rozdrabniamy blenderem. Tak przygotowane smoothie schładzamy w lodówce. podajemy udekorowane listkami mięty.





Drogi Czytelniku, jeśli wykorzystałeś ten przepis, zapraszam Cię do przesłania zdjęcia koktajlu na adres mailowy: anna.m.loska@gmail.com. Zdjęcie zostanie dołączone do albumu na Facebooku z potrawami wykonanymi przez Czytelników.


niedziela, 11 sierpnia 2013

Pesto bazyliowe w dwóch wersjach: z orzechami włoskimi oraz z ziarnami słonecznika i oliwą truflową


Niedawno od Cioci Hani i Wujka Krzyśka dostałam ogromny pęk bazylii z ich własnej hodowli. Pachniała cudownie, dużo bardziej intensywnie niż bazylia, którą możemy kupić w marketach. I tak ładnie i dorodnie wyglądała, że aż żal było mi ją zużyć... :) W końcu - jak już nacieszyła moje oczy - większą jej część przetworzyłam na pesto. Początkowo planowałam zrobić klasyczne pesto z orzeszkami piniowymi, ale w okolicznych sklepach jak na złość ich nie było, a że nie chciało mi się po nie jechać na drugi koniec miasta, to postanowiłam do zrobienia pesto wykorzystać orzechy włoskie i ziarna słonecznika. Powstały więc dwa rodzaje pesto: podobne, ale jednak różne w smaku - obydwa bardzo smaczne. 




Pesto bazyliowe z orzechami włoskimi 

  • 80 g listków bazylii
  • 60 g orzechów włoskich uprażonych na patelni 
  • 150 ml oliwy z oliwek
  • 3 ząbki czosnku
  • 25 g startego parmezanu
  • świeżo zmielony czarny pieprz
  • sól

Bazylię, orzechy włoskie, oliwę, czosnek i parmezan rozdrabiamy blenderem lub ucieramy w moździerzu do czasu, aż powstanie pasta. Przygotowanie pesto w blenderze trwa kilka chwil. W moździerzu trochę dłużej ;) Gotowe pesto doprawiamy do smaku solą i pieprzem. 




Pesto bazyliowe z ziarnami słonecznika i oliwą truflową

  • 80 g listków bazylii
  • 60 g ziaren słonecznika uprażonych na patelni
  • 130 ml oleju rzepakowego - można zastąpić oliwą
  • 20 ml oliwy truflowej
  • 3 ząbki czosnku
  • 25 g startego parmezanu
  • świeżo zmielony czarny pieprz
  • sól

Bazylię, ziarna słonecznika, oliwę truflową, olej rzepakowy, czosnek i parmezan rozdrabiamy blenderem lub ucieramy w moździerzu do czasu, aż powstanie pasta. Gotowe pesto doprawiamy do smaku solą i pieprzem.




A tu ogromny pęk bazylii, z którego powstało pesto :)





Drogi Czytelniku, jeśli wykorzystałeś ten przepis, zapraszam Cię do przesłania zdjęcia pesto na adres mailowy: anna.m.loska@gmail.com. Zdjęcie zostanie dołączone do albumu na Facebooku z potrawami wykonanymi przez Czytelników.


sobota, 10 sierpnia 2013

Fondue serowe z truflową nutą


W Krakowie zdecydowanie się ochłodziło. Jak dla mnie to nawet za bardzo, ale nie ma tego złego... W taki chłodny wieczór jak dzisiaj, na kolację idealnie sprawdzi się rozgrzewające i sycące fondue serowe. Fondue wywodzi się z kuchni szwajcarskiej. Było popularne zwłaszcza wśród tamtejszych górali, gdyż niewielkim nakładem i praktycznie w każdych warunkach można było przyrządzić to pożywne i smaczne danie. Jest wiele wersji fondue, ale podstawowymi składnikami są zawsze co najmniej dwa gatunki sera - zazwyczaj ementaler i gruyère - oraz białe wytrawne wino. Do mojego fondue dodałam odrobinę pasty truflowej, dzięki czemu wzbogacił się jego smak i aromat. 




  • 450 g ementalera
  • 450 g gruyère'a 
  • 4 ząbki czosnku
  • 1 łyżeczka mąki ziemniaczanej
  • 1-1,5 szklanki białego wytrawnego wina
  • 3 łyżeczki pasty truflowej lub 3 łyżki oliwy truflowej 
  • biały pieprz
  • bagietka

Obydwa sery ścieramy na tarce o drobnych oczkach. Czosnek obieramy. 3 ząbki drobno siekamy, a pozostały 1 ząbek czosnku rozkrawamy na pół i nacieramy nim kociołek do fondue. Mąkę ziemniaczaną mieszamy z kilkoma łyżkami wina. Pozostałe wino wlewamy do kociołka  i podgrzewamy. Do gorącego wina wsypujemy 1/3 startego sera i cały czas mieszając, podgrzewamy do czasu aż się stopi. Dodajemy mąkę wymieszaną z winem, oliwę lub pastę truflową oraz czosnek. Całość dokładnie mieszamy. Następnie - cały czas mieszając - stopniowo dodajemy pozostały ser i podgrzewamy do czasu aż się stopi. Na końcu doprawiamy obficie białym pieprzem. Kociołek stawiamy na podgrzewaczu. Bagietkę kroimy na kawałki, nabijamy na szpikulce i maczamy w masie serowej.





Drogi Czytelniku, jeśli wykorzystałeś ten przepis, zapraszam Cię do przesłania zdjęcia fondue na adres mailowy: anna.m.loska@gmail.com. Zdjęcie zostanie dołączone do albumu na Facebooku z potrawami wykonanymi przez Czytelników.

środa, 7 sierpnia 2013

Tort tęczowy


Tęczowy tort chciałam zrobić już dawno, ale jakoś do tej pory nie było okazji. W końcu jednak okazja się nadarzyła: mój chrześniak Paweł skończył dzisiaj 12 lat i właśnie na urodziny upiekłam mu tęczowy tort. Wymyśliłam sobie dokładnie jak go udekoruję, opracowałam sobie całą koncepcję i nie do końca udało mi się ja zrealizować z powodu upału. Było dzisiaj tak gorąco, że cała dekoracja z masy cukrowej spłynęłaby mi z tortu, zanim dojechałabym z nim do Pawła do domu, zwłaszcza że nie miałam dzisiaj samochodu i musiałam jechać autobusem. Tak więc w ostatniej chwili zmieniłam koncepcję dekoracji i zamiast tortu z rozmachem powstał skromny na zewnątrz torcik, ale za to z kolorowym, tęczowym wnętrzem. Trochę szkoda, że nie pomyślałam wcześniej, że gorąc i masa cukrowa to nie najlepsze połączenie, bo  wtedy kupiłabym M&M i udekorowała torcik TAK. Nie ma jednak tego złego co by na dobre nie wyszło, bo przez to, że na zewnątrz tort wyglądał tak niepozornie, tym większe było zaskoczenie na twarzy Pawła i pozostałych domowników, po ukojeniu pierwszego kawałka :)



  
A tak wyglądał tort na zewnątrz. Obłożyłam go masą cukrową (która zaczęłam się topić, zanim dowiozłam tort do Pawła) i udekorowałam kolorową cukrową posypką. Napis również zrobiłam z masy cukrowej. 




Biszkopt upiekłam z mojego sprawdzonego przepisu:
  • 8 jajek
  • 1 i 1/2 szklanki cukru
  • 2 i 1/2 szklanki mąki
  • 1/2 łyżeczki proszku do pieczenia

dodatkowo będziemy potrzebowali:

  • barwniki spożywcze (fioletowy, niebieski, zielony, żółty, pomarańczowy i czerwony)
  • syrop brzoskwiniowy do nasączenia biszkoptowych blatów
  • 750 g serka mascarpone
  • 3 łyżki cukru pudru 
  • 150 g miękkiego masła

Żółtka oddzielamy od białek. Białka ubijamy na sztywną pianę. Do ubitych białek wsypujemy połowę cukru i dalej ubijamy. Następnie dodajemy po 2 żółtka i trochę cukru i dalej ubijamy, do czasu aż cukier będzie niewyczuwalny. Na końcu wsypujemy mąkę wymieszaną z proszkiem do pieczenia i całość delikatnie mieszamy. Tak przygotowane ciasto dzielmy na 6 równych części, po mniej więcej 194 g każda. Do każdej z części ciasta dodajemy po odrobinie jednego barwnika i dokładnie mieszamy. Jeśli będziecie specjalnie kupować barwniki, to wystarczy że kupicie podstawowe kolory: żółty, niebieski oraz czerwony i z nich stworzycie pozostałe kolory. Najlepsze są barwniki w proszku lub w żelu. Te w płynie nie nadają się, gdyż rozrzedzą ciasto. Tak przygotowane ciasta pieczemy w temperaturze 200 stopni C. - każde osobno - w tortownicy o średnicy 20 cm wysmarowanej margaryną, do tzw. suchego patyczka. Pieczenie kolorowych blatów trochę trwa, ale można sobie ułatwić pracę i wykorzystać do pieczenia aluminiowe okrągłe foremki - wtedy nie będziemy musieli czekać aż tortownica ostygnie, żeby ją umyć i wylać do niej kolejne ciasto. Upieczone i wystudzone kolorowe blaty nasączamy syropem brzoskwiniowym. Serek mascarpone ucieramy z cukrem pudrem i miękkim masłem na gładki krem. Cienką warstwą kremu przekładamy kolorowe blaty, a następnie pozostałym kremem obkładamy boki i wierzch tortu. To jak udekorujecie tort, zależy już tylko od Waszej wyobraźni :)


Tort tuż przed zdmuchnięciem świeczek przez Pawła :)




I świeczki zdmuchnięte, a życzenie pomyślane :)




I pomyśleć, że dopiero co Paweł był taki mały,
a dzisiaj to już taki wielki facet :)




Drogi Czytelniku, jeśli wykorzystałeś ten przepis, zapraszam Cię do przesłania zdjęcia tortu na adres mailowy: anna.m.loska@gmail.com. Zdjęcie zostanie dołączone do albumu na Facebooku z potrawami wykonanymi przez Czytelników.

O gruzińskiej restauracji Gaumarjos słów kilka


Jakiś czas temu wybraliśmy się do warszawskiego Teatru Roma na Deszczową piosenkę. Korzystając z pobytu w stolicy, postanowiliśmy odwiedzić gruzińską restaurację Gaumarjos, znaną między innymi z Kuchennych rewolucji. Kuchnia gruzińska to jedna z moich ulubionych kuchni. Pokochałam ją podczas naszego pobytu Gruzji trzy lata temu i od tego czasu wypróbowuję różne gruzińskie przepisy. Oczywistym było więc, że będąc w Warszawie, musimy zjeść obiad w Gaumarjos. Zwłaszcza, że właścicielami restauracji są Gruzini, więc można tam skosztować prawdziwej gruzińskiej kuchni. Zaraz po rozlokowaniu się w hostelu, pojechaliśmy na Al. Komisji Edukacji Narodowej 47, gdyż właśnie tam mieści się ta gruzińska restauracja. 




Nie jest łatwo ją znaleźć, ale w końcu nam się udało. Niestety nie pomyśleliśmy o zrobieniu rezerwacji i okazało się, że wszystkie miejsca są zajęte lub zarezerwowane. Już mieliśmy niepocieszeni iść szukać jakiegoś innego miejsca na obiad, gdy Krzysiek zapytał jedną z kelnerek czy w najbliższym czasie nie zwolni się jakieś miejsce. Powiedziała, że być może coś się znajdzie, ale będziemy musieli poczekać. Ustaliliśmy, że czekamy maksymalnie pół godziny, bo przecież jeszcze musieliśmy zdążyć na wieczorne przedstawienie w Romie. Usiedliśmy więc w sklepiku z gruzińskimi winami, który znajduje się na parterze restauracji. Czułam się niemalże jak w Chinach, gdzie w wielu restauracjach są specjalne poczekalnie, w których czeka się na wolny stolik :)


   


Po około 20 minutach czekania w końcu zwolnił się jeden ze stolików i mogliśmy go zająć, ale z zastrzeżeniem, że mamy tylko 2 godziny czasu na jedzenie, bo potem stolik ten jest zarezerwowany. Nawet nie wiecie jak się ucieszyłam, że udało nam sie dostać stolik. Ale gdybyście się tam wybierali, to koniecznie zróbcie wcześniej rezerwację, zwłaszcza w weekend. Na początku zamówiliśmy sobie gruzińską lemoniadę. W Gruzji piliśmy ja codziennie. Spośród wielu smaków wybraliśmy moją ulubioną - gruszkową. Cudownie było znowu poczuć jej smak... :) Jednak moim zdaniem lemoniada powinna być bardziej schłodzona. 




Na drugi ogień poszły przystawki i wino. Zamówiliśmy chaczapuri. Duży talerz z 6 kawałkami 
był idealny dla naszej czwórki. A chaczapuri  było fantastyczne, smakowało 
identycznie jak to, które jedliśmy w Gruzji. 




Zamówiliśmy też butelkę czerwonego gruzińskiego wina Kindzmarauli. Piliśmy je w Gruzji podczas degustacji win w pałacu w Cinandali i od tej pory to nasze ulubione wino :)




Jako drugą przystawkę zamówiliśmy roladki z bakłażana z orzechami i pestkami granatu. Bardzo mi
 się spodobało, że można zamawiać je na sztuki. Robiłam już takie w domu, więc może skusicie
 się na ich przygotowanie, bo są bardzo smaczne. Przepis znajdziecie TUTAJ


   


Po przystawkach przyszła pora na zupy. Ja i Piotrek zamówiliśmy sobie guptę, czyli
 gruzińską wersję zupy pomidorowej podaną z klopsikami. Ot zwykła zupa, 
nic nadzwyczajnego, ale jak dla mnie smaczna. 




Natomiast Kasia i Krzysiek zdecydowali się lobio, czyli zupę fasolową z orzechami. Zupa była w formie kremu. Natomiast lobio, które jedliśmy w Gruzji miało kawałki fasoli. Ale z lobio jest tak, że jest jej tyle wersji ile gotujących - tak jak z naszym bigosem - niby jeden przepis, ale u każdego bigos 
smakuje inaczej. Krzysiek i Kasia orzekli, że zupa jest zbyt mało wyrazista
 i nie bardzo im smakuje.




Po zjedzeniu zup, zamówiliśmy kolejne dania. Kasia i Krzysiek znowu zdecydowali się na tą 
samą potrawę, czyli na czanachi. Jest to jagnięcina w warzywach (bakłażan, cukinia, ziemniaki, 
cebula, papryka i oczywiście mnóstwo świeżej kolendry, która w Gruzji jest dodawana
 niemalże do wszystkiego). O ile zupa im nie smakowała, to nad czanachi rozpłynęli się
 w zachwytach. Spróbowałam trochę od Krzyśka i było naprawdę bardzo dobre. 




Piotrek wybrał sobie lulakebab, czyli kotleciki z mięsa mielonego
 z ryżem i surówkami, które również mu smakowały, ale porcja była  tak duża, że nie
 był w stanie zjeść wszystkiego, zwłaszcza, że wcześniej zjedliśmy dwie przystawki i zupę. 




Natomiast ja zamówiłam sonie tolmę paprykową. Wahałam się trochę czy wybrać tolmę
 paprykową, czy tolmę w liściach winogron, ale w końcu zdecydowałam się na tą z papryką,
 bo chciałam zobaczyć czy różni się od naszych rodzimych nadziewanych papryk. Tolma paprykowa 
mi smakowała, a od naszych papryk różni się przede wszystkim doborem przypraw, które 
nadają jej specyficznego smaku i dodatkiem sosu jogurtowo-czosnkowego. A tolmę
w liściach winogron zrobiłam sobie sama w domu - przepis znajdziecie TUTAJ.




Najedliśmy się tak, że ledwo mogliśmy się ruszać :) 




W  żadnym wypadku nie zmieścilibyśmy już deseru. 
Dopiliśmy winko i ruszyliśmy w drogę powrotną do hostelu.






Restaurację Gaumarjos bardzo Wam polecam, bo jedzenie jest tam naprawdę smaczne,
takie jak w Gruzji. Wystrój również jest przyjemny - patrząc na rozwieszone na ścianach duże
zdjęcia z różnych zakątków Gruzji, zatęskniłam za tym krajem. Na pewno jeszcze kiedyś tam polecimy. 

A Deszczową piosenkę w Teatrze Roma również Wam polecam.
 Bo jak każde z przedstawień w Romie, była rewelacyjna!