piątek, 29 czerwca 2012

Łosoś na karmelizowanym fenkule

Mój trzytygodniowy pobyt w Oslo zbliża się ku końcowi, więc pasowałoby w końcu przygotować na obiad łososia. Krzysiek się śmieje, że to przecież łosoś jest głównie kojarzony z Norwegią, a ja z uporem maniaka jem krewetki :) Ale żeby nie było, że łososia jadłam tylko na surowo w sushi, postanowiłam w końcu coś z niego przygotować. W sklepie wpadł mi w oko jeszcze fenkuł i tym sposobem powstał smaczny łosoś na karmelizowanym fenkule.  




  • mały kawałek świeżego łososia
  • 1/2 fenkułu
  • 1/2 cebuli
  • 1 łyżeczka cukru (najlepiej brązowego)
  • sól
  • pieprz




Cebulę i fenkuł kroimy w piórka. Na patelni patelni podsmażamy najpierw cebulę. Gdy będzie już zrumieniona i miękka, układamy na niej pokrojony fenkuł i posypujemy go cukrem. Dolewamy odrobinę wody, przykrywamy pokrywką i całość dusimy około 10 minut. Po tym czasie fenkuł i cebula powinny być zrumienione i delikatnie karmelizowane, a woda powinna całkowicie odparować. Gdy cebula i fenkuł się duszą, na drugiej patelni smażymy łososia. Kroimy go na paski mniej więcej 3-4 cm szerokości, doprawiamy solą oraz pieprzem i smażymy po kilka minut z każdej strony. Na talerzu układamy fenkuł i cebulę, a na nich usmażonego łososia. Ja podałam do niego jeszcze ziemniaki. Prosty, szybki i smaczny obiad gotowy w mniej 15-20 minut :) Chociaż ja krewetkowy maniak już się zastanawiam jak smakowałyby krewetki w towarzystwie fenkułu... ale to pewnie przekonam się dopiero w sierpniu podczas kolejnego trzytygodniowego pobytu w Norwegii, bo na jutro wynajęliśmy samochód i jedziemy na całodzienną wycieczkę na archipelag Tjøme i do ciekawszych miasteczek w okół Oslofjorden, a w niedzielę mam już samolot do Krakowa.

czwartek, 28 czerwca 2012

Lody różane

Wyspy znajdujące się tuż przy Oslo to dla mnie prawdziwy raj. Jest ich kilka, ale moja ulubiona to Gressholmen. Płynie się na nią stateczkiem z Oslo zaledwie 10 minut i nagle znajdujemy się w innym świecie, z dala od miejskiego zgiełku. Wyspa poprzecinana jest zatoczkami, porośnięta lasem, mnóstwo na niej dzikich gęsi i kaczek. W ciepłe weekendy i popołudnia jest na niej dość tłoczno, gdyż wyspa jest idealnym miejscem na letni piknik. Ja płynę tam zazwyczaj w tygodniu, do południa,  gdy oprócz mnie jest tam niewiele osób. Siadam na rozgrzanym kamieniu i czytam książkę, albo robię zdjęcia, albo po prostu cieszę się pięknem otaczającej mnie przyrody... I zbieram płatki róży. Bo róż na wysepkach jest mnóstwo. Żałuję, że nie mam makutry, bo zrobiłabym sobie konfiturę różaną... Chociaż z drugiej strony to może dobrze, bo pewnie nie zmieściłabym się limicie kilogramów na bagaż do samolotu :)  Ale przecież płatki róż to nie tylko różana konfitura, to także lody! Przepis na nie znalazłam w Ziołowym Zakątku. Zrobiłam i jestem nimi zachwycona! Użyłam trochę więcej płatków róży niż było w oryginalnym przepisie, więc lody wyszły mi trochę ciemniejsze, ale i tak bardzo smaczne! Może tylko ciut za słodkie...




  • 200 g cukru (na drugi raz użyję trochę mniej)
  • pół litrowy garnek płatków róży (w oryginalnym przepisie były 2 kubki)
  • 350 ml 30% śmietanki
  • 200-220 ml mleka
  • 5 żółtek
  • sok z połowy cytryny




Płatki róży i cukier najlepiej zmiksować w blenderze lub utrzeć w moździerzu na różane pure. Tu w Oslo nie mam blendera ani tym bardziej moździerza, więc postanowiłam wykorzystać trzeci sposób, który był podany w Ziołowym Zakątku, czyli zasypać płatki róży cukrem, potrzeć między palcami zostawić na około 2-3 godziny. Płatki nasiąknęły cukrem i podzieliły się na mniejsze części, ale oczywiście nie na tak drobne jakbyśmy je potraktowali blenderem. Następnie mleko i śmietankę wlewamy do garnka, dodajemy puree z płatków i cukru. Całość podgrzewamy na średnim ogniu mieszając aż cukier się rozpuści. Po tym czasie ściągamy garnek z ognia. Żółtka ubijamy i powoli wlewamy do ciepłej masy różanej, ciągle ubijając ją podczas wlewania żółtek. Ponownie stawiamy garnek na małym gazie i całość gotujemy - ciągle mieszając - aż masa zgęstnieje. Gotową masę ściągamy z ognia, schładzamy i dodajemy do niej sok z cytryny. Masę możemy przecedzić przez drobne sitko - pewnie bym to zrobiła, gdybym tylko miała sitko - ale bez cedzenia też jest dobrze :) Zimną masę wkładamy do zamrażarki. Co jakieś 30 minut przez co najmniej 2 godziny należy zaglądać do zamrażarki i ubijać energicznie masę trzepaczką. Im dokładniej będziemy ubijać, tym ładniejszą konsystencję będą miały lody. U mnie z tym ubijaniem było trochę kiepsko, więc lody może nie wyglądają idealnie, ale są pyszne!!! Za rok zrobię je ponownie - bo w tym roku pewnie już nie spotkam nigdzie płatków róży - ale dodam wtedy mniej cukru i tyle płatków róży co w oryginalnym przepisie. 





A na koniec jeszcze wyspa Gressholmen...




... ja na Gressholmen...




...i widok z Gressholmen na Oslo.





środa, 27 czerwca 2012

Sushi Party


Dzisiaj przy okazji meczu pomiędzy Hiszpanią i Portugalią postanowiliśmy zorganizować Sushi Party. Łosoś w Norwegii jest tak tani, że grzechem byłoby tego nie wykorzystać. Postanowiłam zaszaleć i zrobiłam kilka rodzajów sushi. Oprócz łososia wykorzystałam też dorsza. Tak się rozpędziłam w produkcji sushi, że w 7 osób mieliśmy problem, żeby wszystko zjeść. Ale było pyszne!!!


  

  • ryż do sushi
  • świeży łosoś
  • płaty nori
  • świeży ogórek 
  • awokado
  • ziarna sezamu
  • wasabi
  • ocet ryżowy
  • sos sojowy
  • czarny kawior
  • bambusowa mata 


Pierwszym rodzajem sushi, który przygotowałam były chyba najbardziej znane maki. Aby je przygotować, gotujemy ryż według przepisu na opakowaniu. Lekko przestudzony ryż mieszamy z octem ryżowym. Płat nori maczamy w sosie sojowym wymieszanym pół na pół z octem ryżowym i układamy go na bambusowej macie. Na około 1/3 powierzchni nori układamy ryż, a na ryżu pasek ogórka i łososia. Następnie przy pomocy maty - mocno dociskając - zwijamy nori w rulon, który następnie kroimy ostrym nożem na kawałki mniej więcej 3-cm szerokości.




Drugi rodzaj sushi to również były maki, ale zamiast ogórka użyłam awokado.




Kolejne sushi to uramaki, czyli odwrócone maki. W tym rodzaju sushi składniki zawinięte w nori otacza ryż. Aby je przygotować na całej powierzchni bambusowej maty układamy warstwę ryżu i przykrywamy ją płatem nori namoczonym w mieszaninie sosu sojowego i octu ryżowego. Na płacie nori układamy paski łososia i ogórka. Przy pomocy maty ciasno zwijamy w rulon, obtaczamy go równomiernie w ziarnach sezamu i kroimy na około 2-cm kawałki.




Czwarty rodzaj sushi, który przygotowałam na nasze party to nigiri sushi. Są to uformowane bloczki z ryżu przykryte kawałkiem ryby. Nigiri często są owinięte cienkim paskiem nori, co i ja zrobiłam :) Pierwsze nigiri były z łososiem...




... a drugie z dorszem.




Ostatni rodzaj sushi, który jedliśmy dzisiejszego wieczoru, to temari sushi. Przypominają trochę nigiri, ale kształtem są zbliżone bardziej do kuli niż do walca. Aby je przygotować formujemy z ryżu kulki i ich wierzchnią część owijamy cienkimi płatami ryby. Jest wiele rodzajów temari sushi. Te moje były z łososiem i odrobiną czarnego kawioru na środku.




Mężczyźni cierpliwie czekali, aż porobię zdjęcia...




... a potem ochoczo zabrali się do konsumowania. 
I picia za powodzenie piłkarzy  :)




Sushi podajemy z wasabi i sosem sojowym.
Jemy je pałeczkami lub rękami. 

wtorek, 26 czerwca 2012

Rocznicowy tort naleśnikowy

Dwa lata temu o tej porze byliśmy z Krzyśkiem już po ślubie i bawiliśmy się na weselu. A więc dzisiaj mieliśmy taką małą drugą rocznicę :) Postanowiłam z tej okazji zrobić torcik i lody różane. Lody dalej się robią, a torcik już częściowo zjedliśmy... Chociaż torcik to jest tylko z nazwy :) Jak wiecie, dalej jesteśmy w Norwegi, więc torcik musiał być bez pieczenia. Nie chciałam drugi raz robić tortu na zimno, bo taki jedliśmy kilka dni temu z okazji moich urodzin. Wynalazłam więc tort naleśnikowy. Musiałam go trochę zmodyfikować, bo bez miksera ani rusz z ubiciem śmietany na masę. Wykorzystałam więc gotowy krem czekoladowy i konfiturę borówkową. Początkowo planowałam zupełnie inny tort, ale brakło mi czasu. Najpierw w naszym hotelu był alarm przeciwpożarowy, potem w pokojach na naszym piętrze wymieniali zamki w drzwiach... No i byłam jeszcze nazbierać płatków róż na lody i tym sposobem za robienie tortu zabrałam się dopiero wieczorem. Robi się go bardzo szybko, a więc był idealny do zrobienia w ostatniej chwili. Nie wygląda jakoś szczególnie zachwycająco, ale jest bardzo smaczny :)






ok. 20 naleśników o dowolnej średnicy (lub więcej)
słoik kremu czekoladowego
kilka łyżek konfitury borówkowej
2 banany 
piankowe kulki w polewie czekoladowej


Wykonanie jest banalnie proste. Pieczemy dowolną ilość naleśników. Im więcej tym tort będzie wyższy. Ja miałam ich około 15. Smarujemy pierwszy naleśnik kremem czekoladowym, przykładamy drugim naleśnikiem, który smarujemy konfiturą borówkową. I potem kolejny naleśnik smarujemy kremem czekoladowy, i następny konfiturą. I tak aż do wyczerpania naleśników. Następnie powstały w ten sposób torcik smarujemy na około kremem czekoladowym i obkładamy plasterkami bananów. Ja dodatkowo udekorowałam go jeszcze piankowymi kulkami w cukrowej polewie.


Ale ten czas szybko leci.... :) 
Właśnie w związku z tym zdjęciem poniżej wymyśliłam, że zrobię lody różane.
 Na wyspach przy Oslo jest mnóstwo krzewów dzikiej róży, 
więc grzechem byłoby tego nie wykorzystać :)
Ale o tym jak wszyły lody napiszę 
Wam dopiero jutro lub pojutrze.






I jeszcze jedno zdjęcie sprzed 2 lat.










poniedziałek, 25 czerwca 2012

Kjǿttkaker, czyli norweskie mięsne kuleczki


Nie samym reniferem, łosiem i krewetkami Norwegia żyje. Kuchnia norweska to przede wszystkim wszelkie ryby, w tym oczywiście łosoś norweski, to również wiele przepisów z wołowiny i baraniny. Są też zupy, no i są różne ciasta i desery. Wczoraj cały wieczór spędziłam na przeglądaniu norweskich przepisów i znalazłam kilka, które szczególnie mnie zainteresowały. Dzisiaj na pierwszy ogień poszły kjǿttkaker, czyli małe wołowe kuleczki. Robi się je niesamowicie szybko i są bardzo smaczne.





  • 400 g chudej mielonej wołowiny
  • 2 łyżki posiekanej cebuli  (powinna być biała, ale ja użyłam czerwonej)
  • 2 i 1/2 łyżki mąki ziemniaczanej
  • 1 i 1/2 łyżeczki soli
  • 1/2 łyżeczki pieprzu
  • 1/4 łyżeczki gałki muszkatołowej 
  • 1/4 łyżeczki imbiru
  • ok 180 ml odtłuszczonego mleka lub wody
  • oliwa  do smażenia
  • 1-2 szklanki mleka, bulionu wołowego lub wody do gotowania
  • 1-2 łyżki mąki do zagęszczenia sosu


Mięso mieszamy z solą, pieprzem, gałką muszkatołową i imbirem. Następnie dodajemy mąkę ziemniaczaną oraz mleko i znowu wszystko mieszamy. Z mięsnej masy formujemy kulki wielkości orzecha włoskiego i obsmażamy je na zloty kolor na rozgrzanej oliwie. Opieczone kulki przekładamy do garnka z 1-2 szklankami  wrzącego bulionu wołowego, mleka lub wody i gotujemy przez około 15 minut. Ja gotowałam je w bulionie wołowym zmieszanym pół na pół  z mlekiem. Po tym czasie mięsne kulki wyjmujemy z wywaru łyżką cedzakową. Na suchej patelni podsmażamy łyżkę lub dwie mąki i dodajemy ją do wywaru pozostałego z gotowania kulek. Dorzucamy 2 łyżki drobno posiekanej cebuli, doprawiamy solą i pieprzem i gotujemy - cały czas mieszając - aż sos zgęstnieje. Kjǿttkaker podajemy z sosem, ziemniakami oraz z zielonym groszkiem lub pure z groszku. Często jako dodatek podawana jest żurawinowa konfitura. Krzysiek powiedział, że moje kjǿttkaker wyszły dużo lepiej niż te które są podawane na lunch u niego w pracy. I teraz się zastanawiam czy to dobrze, bo przecież miały wyjść takie jak jedzą Norwegowie :):):)




Przepis ten wyszperałam w książce Sylwii Munsen pt. Cooking The Norwegian Way.

niedziela, 24 czerwca 2012

Coś lekkiego i pysznego, czyli letnia sałatka owocowa

Dzisiaj mam dla Was coś lekkiego, zdrowego, prostego w wykonaniu i co najważniejsze: niesamowicie pysznego!!! A co to takiego? Letnia sałatka owocowa! Jest orzeźwiająca, a więc idealna na upały. Skomponowałam ją z moich ulubionych owoców, ale tak naprawdę można do niej wrzucić co kto lubi :)




  • ćwiartka arbuza
  • 3 owoce kiwi
  • 2 gruszki
  • 3 mandarynki
  • 1 banan
  • 1/2 melona
  • garść migdałów w słupkach
  • gałązki mięty do dekoracji


Wszystkie owoce kroimy w kostkę, dodajemy migdały i mieszamy. Dekorujemy gałązkami mięty. Sałatka  jest tak banalna, że zastanawiałam się czy ją w ogóle umieszczać na blogu. Ale z drugiej strony jest tak smaczna, że nie mogłam się oprzeć :)



sobota, 23 czerwca 2012

Gulasz z łosia, czyli kuchni skandynawskiej ciąg dalszy

Korzystamy z pobytu w Norwegii i jemy rzeczy, których w Polsce nie znajdziemy. Tym razem przyszła kolej na łosia. Miał być stek. Kupiłam do niego nawet konfiturę borówkową z którą miał być podany. A koniec końców - dzięki nieznajomości języka norweskiego - zjedliśmy gulasz z łosia. W sklepie zamarznięty kawał mięsa wyglądał idealnie na steki, a po rozmrożeniu okazało się, że mięso pokrojone jest już na gulasz. Dzięki Translatorowi Google dowiedziałam się, że na opakowaniu mięsa było napisane, że to na gulasz.... Nie miałam więc innego wyjścia jak iść ponownie do sklepu i dokupić produkty potrzebne do przyrządzenia gulaszu. A konfitura borówkowa być może doczeka się aż kupię mięso na steki. Piszę być może, bo jadłam z nią kanapkę na kolacje i jest tak pyszna, że obawiam się, że może szybko zniknąć :) A tymczasem zapraszam na gulasz z łosia.



  • 400 g mięsa z łosia pokrojonego w dość dużą kostkę
  • 6 dużych grzybów (ja użyłam pieczarek, ale pewnie lepsze byłby grzyby leśne)
  • 2 łyżki śmietany 18%
  • 1 cebula
  • 1 łyżka mąki
  • oliwa z oliwek (w oryginalnym przepisie było masło)
  • 6 jagód jałowca
  • czerwony pieprz
  • sól




Mięso podsmażamy na oliwie na patelni, a następnie przekładamy je do garnka, dodajemy łyżkę mąki i dokładnie mieszamy. Doprawiamy solą i czerwonym pieprzem, dorzucamy zmiażdżone jagody jałowca i zalewamy wrzątkiem. Woda powinna przykrywać mięso. Całość dusimy pod przykryciem przez 30 minut, od czasu do czasu mieszając. W czasie gdy mięso się dusi, cebulę kroimy w drobną kostkę, a grzyby w plasterki i podsmażamy na patelni. Po upływie 30 minut dorzucamy cebulę i grzyby do mięsa i dusimy przez kolejne 30 minut. W miarę potrzeby można dolać wody. Pod koniec gotowania dodajemy śmietanę i mieszamy. Przepis ten pochodzi oczywiście z opakowania mięsa :) Tak przygotowany gulasz z łosia przed podaniem powinno się posypać drobno posiekaną natką pietruszki (ja pominęłam ten  element z tak prozaicznego powodu jak brak natki). Gulasz zjedliśmy z ziemniakami i brokułem.




O ile mięso z renifera nam smakowało, to łoś nas zachwycił. Po prostu rozpływał się w ustach :) 

piątek, 22 czerwca 2012

Skagenröra, czyli sałatka z krewetek

Do przygotowania tej sałatki zainspirowała mnie najnowsza książka mojej ulubionej szwedzkiej pisarki Camilli Läckberg. W "Fabrykantce aniołków" jeden z bohaterów jadł na lunch skagenrörę. Zaintrygowało mnie co to takiego, poszperałam trochę w internecie i okazało się, że skagenröra to szwedzka sałatka z krewetek. Jej nazwa pochodzi od cieśniny Skagen. W Szwecji jest to podobno najbardziej rozpowszechniona przystawka na wszelkiego rodzaju przyjęciach: prosta ale bardzo smaczna. Najczęściej podawana jest na kawałku opieczonego chleba, jako słynne Toast Skagen. Jak tylko przeczytałam, że głównym składnikiem skagenröry są krewetki, to od razu wiedziałam że muszę ją zrobić. Wykorzystałam przepis znaleziony na blogu Food By Nod i jestem nim zachwycona! Krzyśkowi sałatka też bardzo smakowała i na pewno będziemy ją często przygotowywali :)




  • 300 g ugotowanych i obranych krewetek
  • 100 ml majonezu (ja użyłam dietetycznego)
  • 100 ml śmietany
  • 1/2 drobno pokrojonej czerwonej cebuli
  • 2 łyżki drobno posiekanego koperku + kilka gałązek do dekoracji
  • 100 g kawioru (najlepiej czerwonego, ja użyłam czarnego, ale można go w ogóle pominąć)
  • trochę soku z cytryny + kilka cienkich plasterków do dekoracji
  • szczypta soli
  • szczypta pieprzu
  • kromki chleba opieczone w tosterze lub piekarniku


W zależności od wielkości krewetek, kroimy je na duże kawałki lub zostawiamy w całości (ja wybrałam tą drugą opcję). Krewetki mieszamy z majonezem, śmietaną, cebulą i koperkiem. Całość doprawiamy sokiem z cytryny, solą i pieprzem. Część kawioru możemy dodać do sałatki, a część zostawić do dekoracji. Sałatkę podajemy na opieczonych kromkach chleba z odkrojonymi skórkami, dekorujemy plasterkiem cytryny, gałązką koperku i odrobiną kawioru. Jak dla mnie rewelacja! Od wczoraj to moja ulubiona sałatka!!!



czwartek, 21 czerwca 2012

Urodzinowy tort z garnka :)

No cóż, 27 lat życia za mną :) A jak urodziny, to koniecznie musi być tort! W Polsce pewnie Mama by mi zrobiła jakiegoś urodzinowego torcika, ale że jestem teraz w Norwegii, to miałam do wyboru świętować bez torta albo sama go sobie zrobić. Oczywiście wybrałam tą drugą opcję :) Trochę się nagłowiłam nad tym tortem, bo w naszym hotelowym aneksie kuchennym mamy tylko dwa garnki i patelnię. No i oczywiście nie ma piekarnika. I miksera też nie ma. Tak więc tort musiał być bez pieczenia i bez użycia zbyt wielu przyrządów kuchennych. A oprócz tego miał być smaczny i bardzo truskawkowy :) Jak wiadomo, potrzeba jest matką wynalazku, wymyśliłam więc, że zrobię prosty torcik na zimno w garnku! Okazało się, że to był strzał w dziesiątkę: torcik wyszedł rewelacyjnie! I tak w ogóle to jest pierwszy torcik urodzinowy który zrobiłam sama dla siebie... Zawsze robię dla kogoś z przyjaciół lub z rodziny, ale jak widać kiedyś musi być ten pierwszy raz :) 






  • kilka dowolnych ciastek - ja użyłam norweskich ciastek Safari podobnych do naszych Piegusków
  • 250 g truskawek
  • 100 g borówek amerykańskich
  • 500 g jogurtu waniliowego
  • 2 truskawkowe galaretki





Mały garnek - mój miał ok 15 cm średnicy - wykładamy dokładnie folią aluminiową (dno i boki). Na dnie garnka układamy warstwę ciastek. Jedną truskawkową galaretkę rozpuszczamy w 200 ml wody, gdy przestygnie mieszamy ją z jogurtem waniliowym. Wiecie, że tu w Norwegii mają jogurty waniliowe z ekstraktem z wanilii? A nie tak jak u nas z aromatem waniliowym. I w tych ich jogurtach waniliowych widać ziarenka wanilii :) Na warstwie ciastek układamy 1/3 truskawek pokrojonych w ćwiartki i zalewamy je masą jogurtową. Połowę pozostałych truskawek również kroimy w ćwiartki i delikatnie wciskamy w masę. Dorzucamy kilka borówek amerykańskich i również wciskamy je w masę w przestrzenie pomiędzy truskawkami. Całość wstawiamy do lodówki do stężenia. Gdy masa stężeje układany na niej pozostałe truskawki pokrojone na połówki oraz borówki i zalewamy je drugą truskawkową galaretką rozpuszczoną w 300 ml wody. Garnek z tortem ponownie wkładamy lodówki, najlepiej na całą noc, aby wszystko dobrze stężało. Na drugi dzień delikatnie wyciągamy tort z garnka. Aby się nie rozwalił, najlepiej przykryć garnek talerzem, delikatnie odwrócić "do góry nogami" i ściągać garnek. Tym sposobem mamy tort na talerzu, ale jest on w folii aluminiowej i "do góry nogami". Ściągamy więc delikatnie folię i przykrywamy tort drugim talerzem,  znowu delikatnie obracamy i  w końcu mamy gotowy tort już w prawidłowej pozycji. Teraz można go kroić i jeść :)




Jak widać, można zrobić torcik i bez piekarnika, i bez miksera i nawet bez tortownicy :)





wtorek, 19 czerwca 2012

Obiad z Demotywatorów, czyli spaghetti z parówkami

Jakiś czas temu, a właściwie to bardzo, bardzo dawno temu, widziałam na Demotywatorach pomysł na spaghetti z parówkami. Cały myk z tym daniem polega na tym, że makaron przechodzi przez parówki. Miałam spróbować zrobić coś podobnego, ale jakoś nie było okazji... Potem o tym pomyśle przypomniała mi Magda i znowu obiecałam sobie, że w końcu muszę zrobić taki obiad. I tak minęły prawie 3 kolejne miesiące. Nawet bym nie pomyślała, że przyjadę aż do Norwegii, żeby ugotować makaron z parówkami :):):) Ale tak naprawdę  - biorąc pod uwagę wyposażenie naszego kuchennego aneksu w hotelu - to jest idealny moment na gotowanie takich prostych potraw.  




  • 2 dowolne parówki lub kiełbaski (ja użyłam parówek z indyka)
  • garść makaronu spaghetti
  • 1/2 cebuli
  • 1/2 puszki pomidorów lub 2 świeże duże pomidory
  • 1 łyżka koncentratu pomidorowego
  • 3 ząbki czosnku
  • bazylia
  • oregano
  • słodka papryka
  • sól
  • pieprz




Parówki kroimy na około 2-2,5 cm kawałki
 i w każdy kawałek wbijamy na wylot kilka surowych makaronów.




Ja w każdy kawałek wbijałam 5 makaronów. 
Parówkę umieszczamy mniej więcej na środku makaronów.




Parówki z makaronem gotujemy, tak aby makaron był al dente. W czasie gdy makaron się gotuje, przygotowujemy sos pomidorowy: cebulę kroimy w kostkę i podsmażamy, dodajemy pokrojone pomidory, koncentrat i posiekany czosnek. Całość doprawiamy solą, pieprzem oraz ziołami i dusimy do czasu, aż sos trochę zgęstnieje. Makaron z parówkami odcedzamy i dokładnie mieszamy z sosem pomidorowym, tak aby każda nitka makaronu dokładnie skąpała się w sosie. 




Obiad taki przygotowuje się błyskawicznie, jest smaczny
 i myślę, że jego wygląd zaintryguje nie tylko dzieci, ale też dorosłych :)

niedziela, 17 czerwca 2012

Jak smakuje renifer, czyli skandynawski gulasz

Zawsze gdy odwiedzamy inne kraje, staramy się próbować różnych lokalnych potraw, gdyż wiadomo że kulturę danego państwa poznaje się najlepiej od kuchni :) Przed wyjazdem do Norwegii czytałam trochę o kuchni norweskiej i ogólnie o kuchni krajów skandynawskich. I wyczytałam, że oprócz mnóstwa ryb i owoców morza, Skandynawowie jadają również mięso z reniferów i łosi. Obiecałam sobie, że któregoś z tych mięs musimy spróbować. Udało mi się znaleźć obydwa te mięsa i na dzisiejszy obiad przyrządziłam nam gulasz z renifera, a za tydzień pewnie kupimy łosia. W norweskich sklepach można kupić mięso z renifera specjalnie na gulasz, pokrojone w bardzo cieniutkie plasterki.  Obydwoje z Krzyśkiem zastanawialiśmy się jak smakuje renifer, więc co chwila niecierpliwie zaglądaliśmy do garnka by sprawdzić czy gulasz już jest gotowy. W końcu go spróbowaliśmy i okazało się, że mięso z renifera jest bardzo smaczne i delikatne, odrobinę podobne w smaku do wołowiny, ale jednak inne :) Mam nadzieję, że uda mi się jeszcze podczas pobytu w Norwegii coś upichcić z tego mięsa. A tymczasem zapraszam na gulasz. Przygotowałam go według przepisu, który był umieszczony na opakowaniu mięsa. Przepis był oczywiście po norwesku, więc trochę czasu zajęło mi dokładne przetłumaczenie go, przy dużej pomocy Translatora Google. Gulasz wyszedł pyszny, więc chyba całkiem nieźle poszło mi to tłumaczenie. 




  • 400 g mięsa z renifera pokrojonego w bardzo cienkie kawałki
  • 2 łyżki masła
  • 1 duża cebula
  • 2 łyżki śmietany
  • 1/4 szklanki mleka
  • 4 rozgniecione ziarna jałowca
  • 1  łyżeczka suszonego tymianku
  • 3 plasterki koziego sera (ja zrobiłam bez sera, bo akurat go nie miałam)
  • sól
  • pieprz


Mięso z renifera jeszcze w opakowaniu....




...a tu już na patelni:




Cebulę kroimy w kostkę i podsmażamy na maśle. Zrumienioną cebulę przekładamy do dużego ronda. Mięso podsmażamy na patelni przez około 10 minut i przekładamy do rondla z cebulą. Całość zalewamy wodą,  doprowadzamy do wrzenia i gotujemy potem jeszcze przez jakieś 10-15 minut. Następnie dodajemy śmietanę wymieszaną z mlekiem, ser, ziarna jałowca i tymianek. Doprawiamy solą oraz pieprzem i dusimy jeszcze przez około 5 minut. Podajemy z ziemniakami lub ryżem.




sobota, 16 czerwca 2012

O restauracji Grefsenkollveien słów kilka


Dzisiejszy wpis będzie trochę mniej kulinarny, bo nie podam Wam żadnego przepisu, ale za to opowiem Wam o restauracji Grefsenkollveien, w której wczoraj mieliśmy okazję być przy okazji Summer Party zorganizowanego przez firmę, w której pracuje mój Mąż.




Restauracja położna jest w lesie, na wzgórzu, z którego rozciąga się panorama Oslo i Oslofjorden. Widok jest przepiękny i chociażby dla niego warto odwiedzić tę restaurację. Chociaż oczywiście nie koniecznie trzeba coś zamawiać, żeby podziwiać panoramę :)




Budynek restauracji wygląda dość niepozornie - ot typowa norweska architektura - ale ma swój urok. Dość ciekawa jest historia powstania tej restauracji. Została zbudowana pod koniec lat 20. XX wieku. Był to okres gdy na trenie miasta Oslo zakazano spożycia alkoholu. Zaradni mieszkańcy Oslo zbudowali na wzgórzu, które było wtedy poza terenem miasta, restaurację Grefsenkollveien, aby móc tam legalnie pić alkohol. 




Na wstępie wszystkich powitano lampką szampana, którą wypiliśmy na zewnątrz, podziwiając widoki.





Z boku restauracji udało mi się dojrzeć kucharzy grillujących mięcho na naszą kolację.




Po jakiejś godzinie zaproszono nas do środka. Wnętrze restauracji bardzo mi się spodobało: proste ale jednocześnie eleganckie. W dwóch salach były ustawione długie 12-osobowe stoły nakryte białymi obrusami.




Kolacja była w formie szwedzkie stołu. Kelnerzy nalewali wino, a jedzenie każdy brał sobie sam. Do wyboru były 2 rodzaje mięsa, łosoś, mix sałat, pomidory, małe ziemniaczki z koperkiem na zimno, duże ziemniaki pieczone w folii i pizza. Oczywiście były też różne sosy do mięs i sałat, a także masełko czosnkowe do pieczonych ziemniaków. I dwa rodzaje pieczywa. Spróbowaliśmy wszystkiego po trochu. Pieczone w folii ziemniaki były rewelacyjne, natomiast mięsa nie za bardzo mi smakowały. Głupio mi było zrobić zdjęcie całego bufetowego stołu, więc mam tylko zdjęcia mojego i Krzyśka talerza.







Wszyscy Norwegowie zachwycali się tym jedzeniem, my natomiast uznaliśmy, że jest przeciętne. Oczywiście, żeby przekonać się jakie naprawdę jest jedzenie w tej restauracji, to najlepiej byłoby iść tam samemu. Niestety na pewno tego nie uczynimy, bo ceny są tam dość wysokie Po około półtorej godzinie całe jedzenie zostało sprzątnięte, a na stołach bufetowych pojawił się deser i kawa. W Polsce na podobnej imprezie jedzenie stałoby na stołach do samego końca. Co kraj to obyczaj, więc nie narzekam tylko się cieszę, że w ogóle mieliśmy okazję uczestniczyć w tej kolacji :) Na deser były lody i truskawki z rabarbarem we własnym sosie. Trochę mi nie pasowało połączenie truskawek z rabarbarem, ale ogólnie deser był smaczny.




Reasumując: widok z restauracji jest rewelacyjny a jedzenie na średnim poziomie. 
Ale przyznajcie, że jedzenie w takim miejscu z takim widokiem to jest coś!




A na koniec mam dla Was jeszcze widok na Oslo około godziny 22 wieczorem...




... i na skocznię Holmenkollen.... 




... oraz Oslo nocą.