Wyspy znajdujące się tuż przy Oslo to dla mnie prawdziwy raj. Jest ich kilka, ale moja ulubiona to Gressholmen. Płynie się na nią stateczkiem z Oslo zaledwie 10 minut i nagle znajdujemy się w innym świecie, z dala od miejskiego zgiełku. Wyspa poprzecinana jest zatoczkami, porośnięta lasem, mnóstwo na niej dzikich gęsi i kaczek. W ciepłe weekendy i popołudnia jest na niej dość tłoczno, gdyż wyspa jest idealnym miejscem na letni piknik. Ja płynę tam zazwyczaj w tygodniu, do południa, gdy oprócz mnie jest tam niewiele osób. Siadam na rozgrzanym kamieniu i czytam książkę, albo robię zdjęcia, albo po prostu cieszę się pięknem otaczającej mnie przyrody... I zbieram płatki róży. Bo róż na wysepkach jest mnóstwo. Żałuję, że nie mam makutry, bo zrobiłabym sobie konfiturę różaną... Chociaż z drugiej strony to może dobrze, bo pewnie nie zmieściłabym się limicie kilogramów na bagaż do samolotu :) Ale przecież płatki róż to nie tylko różana konfitura, to także lody! Przepis na nie znalazłam w Ziołowym Zakątku. Zrobiłam i jestem nimi zachwycona! Użyłam trochę więcej płatków róży niż było w oryginalnym przepisie, więc lody wyszły mi trochę ciemniejsze, ale i tak bardzo smaczne! Może tylko ciut za słodkie...
- 200 g cukru (na drugi raz użyję trochę mniej)
- pół litrowy garnek płatków róży (w oryginalnym przepisie były 2 kubki)
- 350 ml 30% śmietanki
- 200-220 ml mleka
- 5 żółtek
- sok z połowy cytryny
Płatki róży i cukier najlepiej zmiksować w blenderze lub utrzeć w moździerzu na różane pure. Tu w Oslo nie mam blendera ani tym bardziej moździerza, więc postanowiłam wykorzystać trzeci sposób, który był podany w Ziołowym Zakątku, czyli zasypać płatki róży cukrem, potrzeć między palcami zostawić na około 2-3 godziny. Płatki nasiąknęły cukrem i podzieliły się na mniejsze części, ale oczywiście nie na tak drobne jakbyśmy je potraktowali blenderem. Następnie mleko i śmietankę wlewamy do garnka, dodajemy puree z płatków i cukru. Całość podgrzewamy na średnim ogniu mieszając aż cukier się rozpuści. Po tym czasie ściągamy garnek z ognia. Żółtka ubijamy i powoli wlewamy do ciepłej masy różanej, ciągle ubijając ją podczas wlewania żółtek. Ponownie stawiamy garnek na małym gazie i całość gotujemy - ciągle mieszając - aż masa zgęstnieje. Gotową masę ściągamy z ognia, schładzamy i dodajemy do niej sok z cytryny. Masę możemy przecedzić przez drobne sitko - pewnie bym to zrobiła, gdybym tylko miała sitko - ale bez cedzenia też jest dobrze :) Zimną masę wkładamy do zamrażarki. Co jakieś 30 minut przez co najmniej 2 godziny należy zaglądać do zamrażarki i ubijać energicznie masę trzepaczką. Im dokładniej będziemy ubijać, tym ładniejszą konsystencję będą miały lody. U mnie z tym ubijaniem było trochę kiepsko, więc lody może nie wyglądają idealnie, ale są pyszne!!! Za rok zrobię je ponownie - bo w tym roku pewnie już nie spotkam nigdzie płatków róży - ale dodam wtedy mniej cukru i tyle płatków róży co w oryginalnym przepisie.
A na koniec jeszcze wyspa Gressholmen...
... ja na Gressholmen...
...i widok z Gressholmen na Oslo.
Nie no i znów Ci zazdroszczę i lodów i pięknych widoków ;)
OdpowiedzUsuńAle super:) Blog spełnia życzenia swoich czytelników:P Jeszcze żeby spełnił kolejne i przywiózł te lody ze sobą do POlski:P:P
OdpowiedzUsuńHehehe z tych to nie ma szans, ale zrobimy razem jakieś inne jak wrócę :)
Usuńkiedyś muszę zrobić, tylko muszę dorwać różę, Aniu tylko gdzie ???;-)
OdpowiedzUsuńWspaniała wyprawa :)
OdpowiedzUsuń